piątek, 26 kwietnia 2013

2. “Przeżyjesz, najwyżej ci rękę amputują, to nic strasznego”



   Huk. Chociaż, właściwie to jakiś taki dziwny dźwięk, w każdym razie głośny. Z jednej strony znany, z drugiej niezbyt. Ale na pewno już zdążyłem go znienawidzić.
   Podniosłem solidnie zaspane powieki i pozwoliłem oczom przyzwyczaić się do światła dziennego. Tfu, do światła rannego! Mrużąc oczy spojrzałem na wyświetlacz telefonu i z cichym jękiem stwierdziłem, że jest dopiero 5.37. Kto normalny budzi mnie o tej porze?!
   Miałem szczerą ochotę urządzić temu komuś awanturę. Ale istniało duże prawdopodobieństwo, że będzie to pan Spencer, z którym nie chciałem mieć na pieńku. Tak więc, z zamiarem sprawdzenia, kto jest promotorem wkurzających dźwięków, podniosłem się z łóżka. Kolejnym minusem było to, że stało ono dokładnie pod oknem. Dlaczego ja?!
   Zamknąłem za sobą drzwi najciszej, jak potrafiłem. Nie martwiłem się o sen chłopaków – spali jak kamień - ale bardziej o innych domowników, których trzaśnięciem mógłbym obudzić.
   Wyszedłem z domu, kierując się do źródła dźwięków. Teraz śmiało mogłem stwierdzić, że to odgłosy jakiegoś urządzenia. W końcu stanąłem naprzeciw znienawidzonego czegoś i przeraziłem się.
   Vanilla siedziała na drzewie z piłą łańcuchową w rękach i ścinała kolejne gałęzie. Bez żadnych rękawic czy czegoś. Miała na sobie tylko gogle, krótkie, jeansowe spodenki i białą bluzkę na ramiączkach, a znoszone trampki na stopach. Siedziała na grubej gałęzi i machała nogami, uśmiechając się w lekkim skupieniu.
- Co ty wyprawiasz? – próbowałem przekrzyczeć warkot piły. Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Wyłączyła urządzenie, zdjęła gogle i zeskoczyła z drzewa.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się do mnie. – A nie widać? Ścinam gałęzie od strony płotu, bo sąsiedzi mówili, że im tam liście latają. Chociaż ja uważam, że to głupie, bo przecież nie ma jesieni, ale okej. Sprzeczać się nie będę. A ty co tu robisz?
- Chciałem zobaczyć, co mnie obudziło… - wyjaśniłem.
- Przepraszam – uśmiechnęła się ze skruchą. – Koło pierwszej było jeszcze za ciemno, więc postanowiłam trochę zaczekać.
- Koło pierwszej? To ty dzisiaj w ogóle spałaś?
- Godzinkę – posłała mi słodki uśmiech. – Będziesz tu tak stać jak kołek, czy mi pomożesz? – przerwała chwilową ciszę.
- Niby w czym? Nie wejdę na drzewo, od razu mówię – rzuciłem szybko.
- Nie no, na drzewie to ja siedzę. Masz – wcisnęła mi w ręce siekierę (?!). – Widzisz te gałęzie, co tam leżą, co nie? – pokiwałem głową. – Masz zrobić z nich ładny stosik. Nie jakoś tam przesadnie równo, ale żeby nie były takie duże. Rozumiesz?
- A jak sobie coś zrobię?
- Jak baba normalnie – przewróciła oczami. - Przeżyjesz, najwyżej ci rękę amputują, to nic strasznego – parsknęła cichym śmiechem i puściła mi oczko. Uśmiechnąłem się do niej, chyba pierwszy raz, odkąd tu przyjechaliśmy.
   Vanly znów wspięła się na drzewo, uruchamiając to cholerstwo, a ja, po dokładnych oględzinach siekiery, podszedłem do kupy drewna i zacząłem je – dosyć nieudolnie, ale zawsze – dziabać.
- Vanilla, zlituj się – sapnąłem, wycierając spocone czoło i opierając się o pień drzewa.
- Dramatyzujesz. To wcale nie jest takie męczące – pokręciła głową z dezaprobatą.
-  Robię to już pół godziny! – jęczałem dalej.
- Mnie by się zeszło dziesięć minut – mruknęła. – Oj, daj mi to, ciamajdo – wyrwała mi z ręki siekierę i poczęła szybko i zgrabnie dziabać pozostałe gałęzie.
   Byłem pod wrażeniem, jak sprawnie jej to idzie. Nie zatrzymywała się ani na chwilę, więc po pięciu minutach skończyła.
- Jesteś czarownicą – stwierdziłem, przyglądając się jej.
- Być może – zaśmiała się.
- Masz ładny śmiech – wypaliłem, zanim zdążyłem się ugryźć w język. Poszerzyła swój uśmiech.
- No wiesz, ja ciebie też wolę w wersji smile – stwierdziła, przyglądając mi się. - A teraz mi chociaż pomóż nosić te gałęzie –dodała, biorąc sporą część.
- Gdzie? – szybko nabrałem ich w ręce i pobiegłem za nią.
- Tylko mi ich nie gub, nie po to się tyle na tym drzewie nasiedziałam – spojrzała na mnie, a potem na gałęzie, które wysypywały mi się z rąk.
- Potem pozbieram – machnąłem ręką, powodując kolejny wysyp. Westchnęła, przewracając oczami.
-Wie pani co? Zabiorę panią ze sobą do Londynu, będzie mi pani gotować – Niall z pełną buzią wychwalał kuchnię mamy. Zaśmiała się tylko i nałożyła mu więcej.
- Jak można tyle jeść? – zapytałam.
- On tak ma od zawsze – pokręcił głową Louis.
- Tyle żre i taki chudy? To się kupy nie trzyma – stwierdziłam, wkładając pusty talerz do zlewu.
- Ma bardzo szybką przemianę baterii – wtrącił Hazza.
- Chyba materii – Lou puknął go w czoło.
- Być może… - mruknął. - A ty co, Boo Bear? Jakąż to wielką odmianę w tobie widzę! Jakiś dziwne rozmowny dzisiaj jesteś! – zauważył Styles. Punkt za spostrzegawczość. Jednocześnie spojrzeliśmy na siebie z Louisem. Oboje uśmiechnęliśmy się.
- Ej, czy my o czymś nie wiemy? – Zayn śmiesznie poruszył brwiami.
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, Malik – fuknęłam. – Idziecie grać w nogę? – powiedziałam z ręką na klamce.
- Jasne! – chłopaki wstali i razem poszliśmy na podwórko.
- A więc ustalamy składy. Ja, Niall i Louis na was. Pasuje?
- Spoko, i tak nie wygracie – machnął ręką Harry, stając przy pierwszej bramce.
- Pomarzyć to ty sobie możesz – mruknęłam. – Louis, rusz się na bramkę.
- Dlaczego ja? – żachnął się.
- Bo mi się tak podoba. No idź – popchnęłam go w stronę drugiej bramki.
   Zaczęliśmy grę. Vanly od razu przejęła piłkę. Z odległości kilkunastu metrów kopnęła piłkę… i gol. Harry był w szoku.
- Będziesz tą piłkę tak pół dnia trzymał, czy w końcu nam ją dasz? – spytała, odgarniając do tyłu dwa, długie blond warkocze.
   Podał piłkę Zaynowi. Ten podał mi. Biegliśmy przez całe boisko do równoległej bramki, aż nagle piłkę odebrała nam Vanly i podała Niallowi, a gdy była już wystarczająco blisko bramki, Horan jej podał i piłka wylądowała w naszej bramce. Jęknąłem niezadowolony, a wcześniej wspomniana dwójka wpadła sobie w ramiona, gratulując sobie nawzajem. Potem podbiegł do nich Louis, który także nie szczędził pochwał, głównie Vanilli. On również, z lekkim dystansem i niepewnością przytulił dziewczynę. Ale tam, grunt, że w ogóle to zrobił.
  
- Pięć zero? Serio? – jęczałem, leżąc na trawie z pozostałą piątką.
- Nie moja wina, że jesteście tacy ciency – wzruszyła ramionami Vanilla.
- Nie moja wina, że jesteś taka dobra – odciął się Hazza.
- Gdzie ty się tak nauczyłaś grać? – zapytał Niall.
- Tutaj – wskazała palcem na boisko i dom. – Wiecie, pamiętam, jak zaczynałam, miałam wtedy sześć lat. Uczył mnie tata. Nogi bolały jak diabli od codziennych ćwiczeń, ale nie przestawałam. Zupełnie rozleciały mi się buty, więc tata kupił mi korki, które – swoją drogą – też długo nie wytrzymały. Ale trenowałam dalej. Czasami nawet boso – zaśmiała się. – Gdy poszłam do szkoły, grałam w drużynie footballowej. Uwielbiałam – i uwielbiam do dziś – oglądać mecze w telewizji. Wiecie, taki sposób na relaks. Po dniu harówy miło jest usiąść przed telewizorem i zobaczyć, jak inni się produkują na boisku.
   Wszyscy parsknęliśmy śmiechem. Było nam bardzo przyjemnie; słońce przygrzewało, rosa na trawie jeszcze całkiem nie zniknęła, a my przypatrywaliśmy się niebu, usłanemu białymi chmurkami.
- Patrzcie, tam jest ciastko – Vanly wskazała palcem na jedną z chmur.
- A tam pociąg! –zauważyłem, pokazując kolejną.
   I tak przekrzykiwaliśmy siebie nawzajem, odnajdując coraz to nowe kształty. Znaleźliśmy nawet Harry’ego, który ostro zaprzeczył twierdząc, że to białe coś wygląda jak żyrafa w pudrze, a nie on.
   Po jakimś czasie Vanilla podniosła się i wytrzepała spodnie.
- Gdzie idziesz? – zapytałem.
- Zwierzęta nakarmić – odparła.
- Idziemy z tobą – rzucił szybko Liam, stając obok niej.
- A ty co, Louis? – Vanly zwróciła się do naszego przyjaciela. – Dalej będziesz gwiazdorzył, czy ruszysz dupsko z nami?
   Parsknąłem śmiechem.
- No idę, idę – mruknął Lou.
  
   Uważnie przyglądaliśmy się Vanilli, która właśnie doiła krowę. Ciągle mruczała sobie coś pod nosem, co jakiś czas uśmiechając się w naszą stronę. Ta dziewczyna mnie w pewien sposób intrygowała – na pewno dlatego, że pochodziliśmy z dwóch różnych światów, ale też było w niej coś takiego… czego nie potrafiłem określić w żaden sposób. Przyciągała do siebie ludzi, optymizm bił od niej na kilometr. I to było chyba najdziwniejsze – my dawno bylibyśmy wykończeni, niezdolni do jakiegokolwiek , nawet słabego uśmiechu, a ona? Ona była inna, inna w dobrym sensie. Tylko jedna rzecz cały czas mnie zastanawiała.
- Ej, Vanly… - odważyłem się zagadać do niej, kiedy wracaliśmy do domu.
- Hmm? – spojrzała na mnie znad wiadra, które niosła. Robiła to z pełnym skupieniem, uważając, żeby mleko się nie rozlało.
- Dlaczego… dlaczego ty… robisz więcej, niż twój tata? Przecież jesteś dziewczyną, nie powinnaś pomagać mamie? – starałem się bardzo ostrożnie dobierać słowa, aby jej w żaden sposób nie urazić.
- Doceniam ciebie i twoje zdolności językowe Liam, ale czy nie mógłbyś tak po prostu zapytać, dlaczego ojciec siedzi w domu i nic nie robi? – zapytała rozbawiona.
- Teoretycznie mógłbym, ale wiesz…
- Rozumiem. Ojciec ma reumatyzm i astmę, więc nie może dźwigać i zbytnio się przemęczać. Jak zauważyłeś – większość zajęć tutaj wymaga wysiłku. A on nie może i wszystkie jego obowiązki spadły na mnie – wyjaśniła z lekkim uśmiechem.
   Zastanawiałem się, czy ona kiedykolwiek uśmiechnęła się w pełni, tak prawdziwie. Bo jak na razie, widzieliśmy tylko to delikatne uniesienie kącików ust w górę…
  
- …szesnaście, siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście…
- Cześć – głos Harry’ego wybił mnie z pantałyku.
- No Hazza! – jęknęłam zirytowana. – Przez ciebie muszę liczyć od początku!
- A co tak właściwie liczysz? – spytał, jakby w ogóle nie słyszał mojego wcześniejszego wyrzutu.
- Kurczęta, nie widać? – mruknęłam, kolejny (już czwarty) raz zaczynając liczyć. – Weź teraz siedź cicho, bo mi przeszkadzasz.
- No dobra, już dobra… - zgodził się. – Ale Vanly?
- STYLES! Nie mówiłam ci czegoś? – wrzasnęłam, kiedy znów zakłócił mi liczenie.
- No mówiłaś, ale chciałem tylko zapytać, czy mogę ci w czymś pomóc… - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Idź sobie króliki pooglądaj – rzuciłam.
- Już oglądałem, to nudne – skrzyżował ręce na piersiach.
- To z kotami się pobaw.
- To też już robiłem. Swoją drogą, bardzo słodkie są.
- To rozbierz się i pilnuj ubrania! – warknęłam.
- A co, pewnie chcesz pooglądać to i owo? – poruszył zabawnie brwiami.
- Ty naprawdę potrafisz wyprowadzić człowieka z równowagi… - westchnęłam i parsknęłam cichym chichotem, nie mogąc już wytrzymać z tego jego debilizmu.
- Wiem – uśmiechnął się zawadiacko, co spowodowało pojawienie się tych jego charakterystycznych dołeczków.
   Przez chwilę był cicho, więc znów zabrałam się za liczenie kurczaków.
- …trzydzieści cztery, trzydzieści pięć… - mruczałam sobie pod nosem w skupieniu.
- Uśmiechnij się – nagle, zupełnie znikąd, przed oczami pojawiła mi się gęba Stylesa. Podskoczyłam przestraszona. No w końcu zupełnie nie spodziewałam się, że kiedy ja, jak normalny i cywilizowany człowiek będę liczyć kurczaki, on wpakuje mi się łbem centralnie przed twarz. Będę mieć traumę do końca życia. Jakieś koszmary nocne pewnie też.
- No i czego znowu chcesz? – jęknęłam, robiąc tak zwanego facepalma.
- Żebyś się uśmiechnęła – stwierdził, szczerząc się jak jakiś odmóżdżony człek z niskim poziomem inteligencji. Zgodnie z jego życzeniem, pokazałam kiełki w szerokim (wymuszonym) uśmiechu.
- Wystarczy?
- Masz dołeczki – stwierdził, dźgając mnie palcem w policzek. – Ale nie tak ładne jak moje… - dodał z dumą. Przewróciłam oczami.
- Czy jest tu ktoś, kto może wziąć ode mnie to natrętne stworzenie? – wrzasnęłam, licząc na to, że któryś z chłopaków jest gdzieś w pobliżu i odholuje Stylesa do domu.
   Na moje szczęście, po chwili w stodole pojawił się Liam i zaproponował Harry’emu grę w piłkę. A ja spokojnie mogłam dokończyć liczenie kurczaków, które tak bezczelnie mi przerwano.
  
- Co wyprawiasz tym razem? – spytałem, widząc Vanillę, która była właśnie zajęta mierzeniem schodów.
- Schody mierzę – odparła, spoglądając na mnie spod pasma blond włosów.
- A po co? – dopytywałem.
- Bo trzeba wykładzinę kupić.
- Po cholerę ci tu wykładzina? – zdziwiłem się.
- Co ty jakiś głupi jesteś? Żeby było łazić lepiej, przecież to oczywiste – wzruszyła ramionami. – Schody są z drewna. Drewno ma drzazgi. Jak przejdziesz gołą stopą po takim drewnie, to ci drzazga wlezie. Dopiero będzie wrzask. A, że ja nie chcę ci potem tej drzazgi wyjmować, zainwestujemy w wykładzinę. Wykładzina jest miękka, więc panowie z miasta będą mieli większy komfort chodzenia. Wystarczy? – zakończyła swój monolog krótkim pytaniem.
- Yhym – mruknąłem. – Pomóc ci może?
- Ewentualnie… - zeszła ze schodów i wręczyła mi koniec miarki. – Trzymaj. I łaź z tym tam, gdzie ci powiem. Okej?
   Kiwnąłem głową i posłusznie wykonywałem jej polecenia. 
***
no jest, nareszcie. rozdział szedł mi jak krew z nosa, dosłownie. zwłaszcza końcówka, która kompletnie mi się nie podoba.  nie miałam pomysłu, więc coś tam bez sensu napisałam. noo. grunt, że w ogóle, nie? :) 
zachęcam do czytania i komentowania. a także dziękuję za ponad 170 odwiedzin! ♡ 
kocham Was! xoxoxo

10 komentarzy:

  1. Naprawdę fajne <3 czekam na następny! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. eeeeem, no to się wreszcie dorwałam do komputera... wprawdzie miałam działać jakieś arkusze z matmy, ale nic się chyba nie stanie, jak pięć minut poświęcę na napisanie komentarza, prawda.? :)

    no więc... ehhh, ale ich dziewczyna gania :). jak nie robota, to znowu gra w piłkę. i wszystkich ich przewyższa w tym o głowy. zdolniacha z niej, tylko pogratulować :). i ile w niej energii... ja ją normalnie mogę jedynie podziwiać, bo szczerze mówić, ze mnie jest taki leń... :). ale mniejsza o to :).

    rozdział fajny, naprawdę fajny :). uśmiechnęłam się nawet czytając go, a to u mnie naprawdę rzadkie... więc... gratuluję :).

    pisz szybko następny i dodawaj... :) pozdrawiam.! ;*

    PS: nie zapomnij mnie poinformować... :)

    http://boy-from-bakery.blogspot.com/

    PPS: byłoby o wiele łatwiej dodawać komentarze, gdybyś wyłączyła weryfikację obrazkową... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. awww, cieszę się że się uśmiechnęłaś (zwracając szczególną uwagę na to, że uśmiech to samo zdrówko) : ) następny rozdział napiszę już chyba po weekendzie majowym, bo jak na razie to Anka wyjeżdża... no, chyba, że napiszę go sama :D także, w razie co na pewno Ci napiszę ;]
      kocham xoxoxo
      PS. pokombinejszynowałam i chyba to dziadostwo wyłączyłam xD bloggera dopiero obczajam, soo jakbyś coś jeszcze nie tak zauważyła to pisz : )

      Usuń
    2. dziękuję bardzo za uwzględnienie mojej prośby. teraz o wiele milej będzie się dodawało komentarze :).

      poza tym nominowałam Cię do The Versatile Blogger Award :). szczegóły tutaj:

      http://boy-from-bakery.blogspot.com/p/blog-page_2.html

      Usuń
    3. Mój Boże, żebyś Ty teraz zobaczyła moją minę :o
      dziękuję! <3
      kocham xoxoxo

      Usuń
  3. se fajne no xd.

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam :)
    na try-trust-him.blogspot.com pojawił się pierwszy rozdział, zapraszam do wyrażania opinii w komentarzach.
    PS. już biorę się za czytanie rozdziału :)
    pozdrawiam Sophie

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha,
    "To rozbierz się i pilnuj ubrania!" kocham Vanly i jej teksty.
    Zajebista kobitka :D
    Harold, natrętne stworzenie
    normalnie nienormalnie tarzałam się ze śmiechu.
    ;DD

    Uwielbiam Vanill :)
    mam nadzieję, że da trochę popalić chłopaczkom z miasta :P

    OdpowiedzUsuń
  6. 2 rozdział tez jest bardzo fajny ;D No i nie daje mi się uczyć, bo teraz powinnam wetknąć nos w książki, ale ciekawi mnie co jest dalej xoxo

    OdpowiedzUsuń