Huk. Chociaż,
właściwie to jakiś taki dziwny dźwięk, w każdym razie głośny. Z jednej strony
znany, z drugiej niezbyt. Ale na pewno już zdążyłem go znienawidzić.
Podniosłem
solidnie zaspane powieki i pozwoliłem oczom przyzwyczaić się do światła
dziennego. Tfu, do światła rannego! Mrużąc oczy spojrzałem na wyświetlacz
telefonu i z cichym jękiem stwierdziłem, że jest dopiero 5.37. Kto normalny
budzi mnie o tej porze?!
Miałem szczerą
ochotę urządzić temu komuś awanturę. Ale istniało duże prawdopodobieństwo, że
będzie to pan Spencer, z którym nie chciałem mieć na pieńku. Tak więc, z
zamiarem sprawdzenia, kto jest promotorem wkurzających dźwięków, podniosłem się
z łóżka. Kolejnym minusem było to, że stało ono dokładnie pod oknem. Dlaczego
ja?!
Zamknąłem za
sobą drzwi najciszej, jak potrafiłem. Nie martwiłem się o sen chłopaków – spali
jak kamień - ale bardziej o innych domowników, których trzaśnięciem mógłbym
obudzić.
Wyszedłem z
domu, kierując się do źródła dźwięków. Teraz śmiało mogłem stwierdzić, że to
odgłosy jakiegoś urządzenia. W końcu stanąłem naprzeciw znienawidzonego czegoś
i przeraziłem się.
Vanilla
siedziała na drzewie z piłą łańcuchową w rękach i ścinała kolejne gałęzie. Bez
żadnych rękawic czy czegoś. Miała na sobie tylko gogle, krótkie, jeansowe
spodenki i białą bluzkę na ramiączkach, a znoszone trampki na stopach.
Siedziała na grubej gałęzi i machała nogami, uśmiechając się w lekkim
skupieniu.
- Co ty wyprawiasz? – próbowałem przekrzyczeć warkot
piły. Odwróciła głowę i spojrzała na mnie. Wyłączyła urządzenie, zdjęła gogle i
zeskoczyła z drzewa.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się do mnie. – A nie widać?
Ścinam gałęzie od strony płotu, bo sąsiedzi mówili, że im tam liście latają. Chociaż
ja uważam, że to głupie, bo przecież nie ma jesieni, ale okej. Sprzeczać się
nie będę. A ty co tu robisz?
- Chciałem zobaczyć, co mnie obudziło… - wyjaśniłem.
- Przepraszam – uśmiechnęła się ze skruchą. – Koło
pierwszej było jeszcze za ciemno, więc postanowiłam trochę zaczekać.
- Koło pierwszej? To ty dzisiaj w ogóle spałaś?
- Godzinkę – posłała mi słodki uśmiech. – Będziesz tu tak
stać jak kołek, czy mi pomożesz? – przerwała chwilową ciszę.
- Niby w czym? Nie wejdę na drzewo, od razu mówię –
rzuciłem szybko.
- Nie no, na drzewie to ja siedzę. Masz – wcisnęła mi w
ręce siekierę (?!). – Widzisz te gałęzie, co tam leżą, co nie? – pokiwałem
głową. – Masz zrobić z nich ładny stosik. Nie jakoś tam przesadnie równo, ale
żeby nie były takie duże. Rozumiesz?
- A jak sobie coś zrobię?
- Jak baba normalnie – przewróciła oczami. - Przeżyjesz,
najwyżej ci rękę amputują, to nic strasznego – parsknęła cichym śmiechem i
puściła mi oczko. Uśmiechnąłem się do niej, chyba pierwszy raz, odkąd tu
przyjechaliśmy.
Vanly znów
wspięła się na drzewo, uruchamiając to cholerstwo, a ja, po dokładnych
oględzinach siekiery, podszedłem do kupy drewna i zacząłem je – dosyć
nieudolnie, ale zawsze – dziabać.
∞
- Vanilla, zlituj się – sapnąłem, wycierając spocone czoło
i opierając się o pień drzewa.
- Dramatyzujesz. To wcale nie jest takie męczące –
pokręciła głową z dezaprobatą.
- Robię to już pół
godziny! – jęczałem dalej.
- Mnie by się zeszło dziesięć minut – mruknęła. – Oj, daj
mi to, ciamajdo – wyrwała mi z ręki siekierę i poczęła szybko i zgrabnie
dziabać pozostałe gałęzie.
Byłem pod
wrażeniem, jak sprawnie jej to idzie. Nie zatrzymywała się ani na chwilę, więc
po pięciu minutach skończyła.
- Jesteś czarownicą – stwierdziłem, przyglądając się jej.
- Być może – zaśmiała się.
- Masz ładny śmiech – wypaliłem, zanim zdążyłem się
ugryźć w język. Poszerzyła swój uśmiech.
- No wiesz, ja ciebie też wolę w wersji smile – stwierdziła, przyglądając mi
się. - A teraz mi chociaż pomóż nosić te gałęzie –dodała, biorąc sporą część.
- Gdzie? – szybko nabrałem ich w ręce i pobiegłem za nią.
- Tylko mi ich nie gub, nie po to się tyle na tym drzewie
nasiedziałam – spojrzała na mnie, a potem na gałęzie, które wysypywały mi się z
rąk.
- Potem pozbieram – machnąłem ręką, powodując kolejny
wysyp. Westchnęła, przewracając oczami.
∞
-Wie pani co? Zabiorę panią ze sobą do Londynu, będzie mi
pani gotować – Niall z pełną buzią wychwalał kuchnię mamy. Zaśmiała się tylko i
nałożyła mu więcej.
- Jak można tyle jeść? – zapytałam.
- On tak ma od zawsze – pokręcił głową Louis.
- Tyle żre i taki chudy? To się kupy nie trzyma –
stwierdziłam, wkładając pusty talerz do zlewu.
- Ma bardzo szybką przemianę baterii – wtrącił Hazza.
- Chyba materii – Lou puknął go w czoło.
- Być może… - mruknął. - A ty co, Boo Bear? Jakąż to
wielką odmianę w tobie widzę! Jakiś dziwne rozmowny dzisiaj jesteś! – zauważył
Styles. Punkt za spostrzegawczość.
Jednocześnie spojrzeliśmy na siebie z Louisem. Oboje uśmiechnęliśmy się.
- Ej, czy my o czymś nie wiemy? – Zayn śmiesznie poruszył
brwiami.
- Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele, Malik – fuknęłam. –
Idziecie grać w nogę? – powiedziałam z ręką na klamce.
- Jasne! – chłopaki wstali i razem poszliśmy na podwórko.
∞
- A więc ustalamy składy. Ja, Niall i Louis na was.
Pasuje?
- Spoko, i tak nie wygracie – machnął ręką Harry, stając
przy pierwszej bramce.
- Pomarzyć to ty sobie możesz – mruknęłam. – Louis, rusz
się na bramkę.
- Dlaczego ja? – żachnął się.
- Bo mi się tak podoba. No idź – popchnęłam go w stronę
drugiej bramki.
∞
Zaczęliśmy grę.
Vanly od razu przejęła piłkę. Z odległości kilkunastu metrów kopnęła piłkę… i
gol. Harry był w szoku.
- Będziesz tą piłkę tak pół dnia trzymał, czy w końcu nam
ją dasz? – spytała, odgarniając do tyłu dwa, długie blond warkocze.
Podał piłkę
Zaynowi. Ten podał mi. Biegliśmy przez całe boisko do równoległej bramki, aż
nagle piłkę odebrała nam Vanly i podała Niallowi, a gdy była już wystarczająco
blisko bramki, Horan jej podał i piłka wylądowała w naszej bramce. Jęknąłem
niezadowolony, a wcześniej wspomniana dwójka wpadła sobie w ramiona, gratulując
sobie nawzajem. Potem podbiegł do nich Louis, który także nie szczędził
pochwał, głównie Vanilli. On również, z lekkim dystansem i niepewnością
przytulił dziewczynę. Ale tam, grunt, że w ogóle to zrobił.
∞
- Pięć zero? Serio? – jęczałem, leżąc na trawie z
pozostałą piątką.
- Nie moja wina, że jesteście tacy ciency – wzruszyła
ramionami Vanilla.
- Nie moja wina, że jesteś taka dobra – odciął się Hazza.
- Gdzie ty się tak nauczyłaś grać? – zapytał Niall.
- Tutaj – wskazała palcem na boisko i dom. – Wiecie,
pamiętam, jak zaczynałam, miałam wtedy sześć lat. Uczył mnie tata. Nogi bolały
jak diabli od codziennych ćwiczeń, ale nie przestawałam. Zupełnie rozleciały mi
się buty, więc tata kupił mi korki, które – swoją drogą – też długo nie
wytrzymały. Ale trenowałam dalej. Czasami nawet boso – zaśmiała się. – Gdy
poszłam do szkoły, grałam w drużynie footballowej. Uwielbiałam – i uwielbiam do
dziś – oglądać mecze w telewizji. Wiecie, taki sposób na relaks. Po dniu harówy
miło jest usiąść przed telewizorem i zobaczyć, jak inni się produkują na
boisku.
Wszyscy
parsknęliśmy śmiechem. Było nam bardzo przyjemnie; słońce przygrzewało, rosa na
trawie jeszcze całkiem nie zniknęła, a my przypatrywaliśmy się niebu, usłanemu
białymi chmurkami.
- Patrzcie, tam jest ciastko – Vanly wskazała palcem na
jedną z chmur.
- A tam pociąg! –zauważyłem, pokazując kolejną.
I tak
przekrzykiwaliśmy siebie nawzajem, odnajdując coraz to nowe kształty. Znaleźliśmy
nawet Harry’ego, który ostro zaprzeczył twierdząc, że to białe coś wygląda jak
żyrafa w pudrze, a nie on.
Po jakimś czasie
Vanilla podniosła się i wytrzepała spodnie.
- Gdzie idziesz? – zapytałem.
- Zwierzęta nakarmić – odparła.
- Idziemy z tobą – rzucił szybko Liam, stając obok niej.
- A ty co, Louis? – Vanly zwróciła się do naszego
przyjaciela. – Dalej będziesz gwiazdorzył, czy ruszysz dupsko z nami?
Parsknąłem
śmiechem.
- No idę, idę – mruknął Lou.
∞
Uważnie
przyglądaliśmy się Vanilli, która właśnie doiła krowę. Ciągle mruczała sobie
coś pod nosem, co jakiś czas uśmiechając się w naszą stronę. Ta dziewczyna mnie
w pewien sposób intrygowała – na pewno dlatego, że pochodziliśmy z dwóch
różnych światów, ale też było w niej coś takiego… czego nie potrafiłem określić
w żaden sposób. Przyciągała do siebie ludzi, optymizm bił od niej na kilometr.
I to było chyba najdziwniejsze – my dawno bylibyśmy wykończeni, niezdolni do
jakiegokolwiek , nawet słabego uśmiechu, a ona? Ona była inna, inna w dobrym
sensie. Tylko jedna rzecz cały czas mnie zastanawiała.
- Ej, Vanly… - odważyłem się zagadać do niej, kiedy
wracaliśmy do domu.
- Hmm? – spojrzała na mnie znad wiadra, które niosła.
Robiła to z pełnym skupieniem, uważając, żeby mleko się nie rozlało.
- Dlaczego… dlaczego ty… robisz więcej, niż twój tata?
Przecież jesteś dziewczyną, nie powinnaś pomagać mamie? – starałem się bardzo
ostrożnie dobierać słowa, aby jej w żaden sposób nie urazić.
- Doceniam ciebie i twoje zdolności językowe Liam, ale
czy nie mógłbyś tak po prostu zapytać, dlaczego ojciec siedzi w domu i nic nie
robi? – zapytała rozbawiona.
- Teoretycznie mógłbym, ale wiesz…
- Rozumiem. Ojciec ma reumatyzm i astmę, więc nie może
dźwigać i zbytnio się przemęczać. Jak zauważyłeś – większość zajęć tutaj wymaga
wysiłku. A on nie może i wszystkie jego obowiązki spadły na mnie – wyjaśniła z
lekkim uśmiechem.
Zastanawiałem
się, czy ona kiedykolwiek uśmiechnęła się w pełni, tak prawdziwie. Bo jak na
razie, widzieliśmy tylko to delikatne uniesienie kącików ust w górę…
∞
- …szesnaście, siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście…
- Cześć – głos Harry’ego wybił mnie z pantałyku.
- No Hazza! – jęknęłam zirytowana. – Przez ciebie muszę
liczyć od początku!
- A co tak właściwie liczysz? – spytał, jakby w ogóle nie
słyszał mojego wcześniejszego wyrzutu.
- Kurczęta, nie widać? – mruknęłam, kolejny (już czwarty)
raz zaczynając liczyć. – Weź teraz siedź cicho, bo mi przeszkadzasz.
- No dobra, już dobra… - zgodził się. – Ale Vanly?
- STYLES! Nie mówiłam ci czegoś? – wrzasnęłam, kiedy znów
zakłócił mi liczenie.
- No mówiłaś, ale chciałem tylko zapytać, czy mogę ci w
czymś pomóc… - wyjaśnił, wzruszając ramionami.
- Idź sobie króliki pooglądaj – rzuciłam.
- Już oglądałem, to nudne – skrzyżował ręce na piersiach.
- To z kotami się pobaw.
- To też już robiłem. Swoją drogą, bardzo słodkie są.
- To rozbierz się i pilnuj ubrania! – warknęłam.
- A co, pewnie chcesz pooglądać to i owo? – poruszył zabawnie
brwiami.
- Ty naprawdę potrafisz wyprowadzić człowieka z równowagi…
- westchnęłam i parsknęłam cichym chichotem, nie mogąc już wytrzymać z tego
jego debilizmu.
- Wiem – uśmiechnął się zawadiacko, co spowodowało pojawienie
się tych jego charakterystycznych dołeczków.
Przez chwilę był
cicho, więc znów zabrałam się za liczenie kurczaków.
- …trzydzieści cztery, trzydzieści pięć… - mruczałam sobie
pod nosem w skupieniu.
- Uśmiechnij się – nagle, zupełnie znikąd, przed oczami
pojawiła mi się gęba Stylesa. Podskoczyłam przestraszona. No w końcu zupełnie
nie spodziewałam się, że kiedy ja, jak normalny i cywilizowany człowiek będę
liczyć kurczaki, on wpakuje mi się łbem centralnie przed twarz. Będę mieć
traumę do końca życia. Jakieś koszmary nocne pewnie też.
- No i czego znowu chcesz? – jęknęłam, robiąc tak zwanego
facepalma.
- Żebyś się uśmiechnęła – stwierdził, szczerząc się jak
jakiś odmóżdżony człek z niskim poziomem inteligencji. Zgodnie z jego
życzeniem, pokazałam kiełki w szerokim (wymuszonym) uśmiechu.
- Wystarczy?
- Masz dołeczki – stwierdził, dźgając mnie palcem w
policzek. – Ale nie tak ładne jak moje… - dodał z dumą. Przewróciłam oczami.
- Czy jest tu ktoś, kto może wziąć ode mnie to natrętne
stworzenie? – wrzasnęłam, licząc na to, że któryś z chłopaków jest gdzieś w
pobliżu i odholuje Stylesa do domu.
Na moje
szczęście, po chwili w stodole pojawił się Liam i zaproponował Harry’emu grę w
piłkę. A ja spokojnie mogłam dokończyć liczenie kurczaków, które tak bezczelnie
mi przerwano.
∞
- Co wyprawiasz tym razem? – spytałem, widząc Vanillę,
która była właśnie zajęta mierzeniem schodów.
- Schody mierzę – odparła, spoglądając na mnie spod pasma
blond włosów.
- A po co? – dopytywałem.
- Bo trzeba wykładzinę kupić.
- Po cholerę ci tu wykładzina? – zdziwiłem się.
- Co ty jakiś głupi jesteś? Żeby było łazić lepiej,
przecież to oczywiste – wzruszyła ramionami. – Schody są z drewna. Drewno ma
drzazgi. Jak przejdziesz gołą stopą po takim drewnie, to ci drzazga wlezie. Dopiero
będzie wrzask. A, że ja nie chcę ci potem tej drzazgi wyjmować, zainwestujemy w
wykładzinę. Wykładzina jest miękka, więc panowie z miasta będą mieli większy
komfort chodzenia. Wystarczy? – zakończyła swój monolog krótkim pytaniem.
- Yhym – mruknąłem. – Pomóc ci może?
- Ewentualnie… - zeszła ze schodów i wręczyła mi koniec
miarki. – Trzymaj. I łaź z tym tam, gdzie ci powiem. Okej?
Kiwnąłem głową i
posłusznie wykonywałem jej polecenia.
***
no jest, nareszcie. rozdział szedł mi jak krew z nosa, dosłownie. zwłaszcza końcówka, która kompletnie mi się nie podoba. nie miałam pomysłu, więc coś tam bez sensu napisałam. noo. grunt, że w ogóle, nie? :)
zachęcam do czytania i komentowania. a także dziękuję za ponad 170 odwiedzin! ♡
kocham Was! xoxoxo
Naprawdę fajne <3 czekam na następny! :D
OdpowiedzUsuńeeeeem, no to się wreszcie dorwałam do komputera... wprawdzie miałam działać jakieś arkusze z matmy, ale nic się chyba nie stanie, jak pięć minut poświęcę na napisanie komentarza, prawda.? :)
OdpowiedzUsuńno więc... ehhh, ale ich dziewczyna gania :). jak nie robota, to znowu gra w piłkę. i wszystkich ich przewyższa w tym o głowy. zdolniacha z niej, tylko pogratulować :). i ile w niej energii... ja ją normalnie mogę jedynie podziwiać, bo szczerze mówić, ze mnie jest taki leń... :). ale mniejsza o to :).
rozdział fajny, naprawdę fajny :). uśmiechnęłam się nawet czytając go, a to u mnie naprawdę rzadkie... więc... gratuluję :).
pisz szybko następny i dodawaj... :) pozdrawiam.! ;*
PS: nie zapomnij mnie poinformować... :)
http://boy-from-bakery.blogspot.com/
PPS: byłoby o wiele łatwiej dodawać komentarze, gdybyś wyłączyła weryfikację obrazkową... :)
awww, cieszę się że się uśmiechnęłaś (zwracając szczególną uwagę na to, że uśmiech to samo zdrówko) : ) następny rozdział napiszę już chyba po weekendzie majowym, bo jak na razie to Anka wyjeżdża... no, chyba, że napiszę go sama :D także, w razie co na pewno Ci napiszę ;]
Usuńkocham xoxoxo
PS. pokombinejszynowałam i chyba to dziadostwo wyłączyłam xD bloggera dopiero obczajam, soo jakbyś coś jeszcze nie tak zauważyła to pisz : )
dziękuję bardzo za uwzględnienie mojej prośby. teraz o wiele milej będzie się dodawało komentarze :).
Usuńpoza tym nominowałam Cię do The Versatile Blogger Award :). szczegóły tutaj:
http://boy-from-bakery.blogspot.com/p/blog-page_2.html
Mój Boże, żebyś Ty teraz zobaczyła moją minę :o
Usuńdziękuję! <3
kocham xoxoxo
se fajne no xd.
OdpowiedzUsuńse dzięki noo xD
UsuńWitam :)
OdpowiedzUsuńna try-trust-him.blogspot.com pojawił się pierwszy rozdział, zapraszam do wyrażania opinii w komentarzach.
PS. już biorę się za czytanie rozdziału :)
pozdrawiam Sophie
Haha,
OdpowiedzUsuń"To rozbierz się i pilnuj ubrania!" kocham Vanly i jej teksty.
Zajebista kobitka :D
Harold, natrętne stworzenie
normalnie nienormalnie tarzałam się ze śmiechu.
;DD
Uwielbiam Vanill :)
mam nadzieję, że da trochę popalić chłopaczkom z miasta :P
2 rozdział tez jest bardzo fajny ;D No i nie daje mi się uczyć, bo teraz powinnam wetknąć nos w książki, ale ciekawi mnie co jest dalej xoxo
OdpowiedzUsuń