wtorek, 25 lutego 2014

OGŁOSZONKA PARAFIALNE

CZEŹDŹ WAM

tak się postaram sprężyć dupsko i napisać to jak najkrócej.. wjęęcc, oficjalnie ogłaszam, że
robię sobie przerwę od bloga.
taką trochę dłuższą.. a spowodowane jest to tym, że k o m p l e t n i e nie mam weny. zupełnie. praktycznie do niczego.. próbuję coś napisać i nie idzie mi w ogóle. a jak wychodzi to takie gówno że aż wstyd pokazywać komukolwiek..
a poza tym, mam wrażenie, że piszę to tylko dla jednej osoby (pozderki L. <3). w ogóle nie ma komentarzy, czy coś.. więc raczej nie ma sensu, żeby się tyle starać. jest nawet pewien powód, dla którego mam ochotę rzucić w cholerę pisanie country life, ale nie będę go tutaj przytaczać.
wrócę... nie wiem kiedy. postaram się nabazgrać coś w kwietniu, na rocznicę bloga czy coś..
jeśli będzie sens, rzecz jasna.
wjęcc do napisania c:

mumineg x

niedziela, 2 lutego 2014

Country Christmas!

JEZU DROGI, PRZEPRASZAM. CIERPIAŁAM NA TOTALNY BRAK WENY... NA SWOJE USPRAWIEDLIWIENIE MOGĘ MIEĆ TYLKO TO, ŻE DOPIERO DZISIAJ KOŃCZY SIĘ OKRES ŚWIĄTECZNY... 

PS. NA SPECJALNE ŻYCZENIE PODPISAŁAM KAŻDĄ PERSPEKTYWĘ C:

***

Country Christmas

...czyli przepis na katastrofalne święta. part. 3



24 grudnia, godzina 7.58. Dzień Wigilii.

LIAM
- Dzień dobry! Cześć czołem, kluski z rosołem, jak to mówią… Guten Morgen! Eee… Hola, ciao! Jak to było po albańsku… a, wiem! Ckemi! Selamat pagi! Bonjour, Buenos Dias! I… pamięta ktoś, jak było dzień dobry po włosku?
   Wierzcie lub nie, ale to naprawdę Vanilla… Stała pod drzwiami wejściowymi i popisywała się zdolnościami językowymi przed rodziną Malików. Zauważyłem, że od razu zawiązała nić porozumienia z Waliyhą… Dziwnie było widzieć tak rozpromienioną Vanly, ale doszedłem do wniosku, że mam przed sobą idealny przykład świątecznego cudu. Kto by pomyślał, że da się tak szczerzyć po nieprzespanej nocy, w całości spędzonej przy garach.
   Obserwowałem serdeczne powitanie Rosalii i Alberta z Malikami. Mama Vanilli porwała Trish natomiast jej mąż skupił się na rozmowie z Yassad’em. Vanly i Zayn zaprowadzili siostry mulata do ich tymczasowego pokoju.
- Co te święta robią z ludzi… - Niall pokręcił głową, ubijając coś w misce. Tak, on był na to kolejnym przykładem. Ani razu nie zmoczył palca w brązowej masie. A po skończonej pracy nawet nie rzucił się na miskę, żeby ją wylizać! Matko… Zaczynam się bać…
   Harry siedział w salonie i spokojnie liczył zmasakrowane po ich wczorajszym ubieraniu choinki bombki. Z jego ciągłych wrzasków wywnioskowałem, że jak na razie ma ich już siedem. I nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać… Chyba jednak płakać, bo Louis ciągle jęczał, że akurat ta bombka, którą Hazza właśnie zbierał z podłogi, była tą najładniejszą. A ja w tym czasie dzielnie miksowałem masę do ciasta, jednocześnie próbując patrzeć przez okno i pisać esemesy z Nicole. Wszystko na raz wychodziło mi dosyć marnie… Ale wiecie, wielozadaniowym trza być.
   Nagły, przeraźliwy wrzask Stylesa przestraszył mnie na tyle, że komórka wypadła mi z dłoni. Pech chciał, że wylądowała na stolnicy, gdzie przygotowywałem się do gniecenia ciasta na jakiś tam placek. A dokładnie w kupce mąki, więc biały proszek buchnął po całej kuchni (no dobra, po jej części), lądując w dużej mierze na mnie i podłodze wokół. Kichnąłem mąką, wytrzepałem włosy i zająłem się ewakuacją telefonu.
- Co do cholery?! – wrzasnąłem głośno z irytacją, żeby Harry mnie usłyszał.
   Usłyszał, ale zignorował. Wbiegł do kuchni z jękiem rozpaczy i rzucił się na szyję zdezorientowanemu Horanowi.
- Niaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaall – zawył. – Rozciąłem sobie palca bombką, patrz – podstawił mu palca wskazującego pod sam nos, na co blondyn przewrócił oczami. – Pocałuj – rozkazał Styles.
- No jeszcze czego – prychnął Horan. – Będę całować te brudne łapska… Niedoczekanie twoje.
- Proszę – wyjęczał Hazza.
- A Louis nie może?
- Louis już pocałował, teraz twoja kolej.
   Widząc, że jest na straconej pozycji, Nialler ujął w dwa palce palec Harry’ego, lekko go cmoknął i od razu wytarł usta rękawem swetra. Parsknąłem cichym śmiechem, zwracając tym samym uwagę loczka.
- A co ty taki biały? – wyszczerzył się, podchodząc do mnie. – Ty też masz pocałować – zażądał, wyciągając palec.
- Jezu… - westchnąłem. Jednak, chcąc czy nie chcąc, musiałem to zrobić. I od razu kaszlnąłem, znowu mąką.
- To przez ciebie – wychrypiałem, wskazując na swoje białe oblicze.
   Styles machnął ręką i wyszedł z kuchni, najprawdopodobniej kierując się na górę, gdyż już po chwili usłyszeliśmy zbulwersowany głos Vanilli.
- Nie będę cię po rękach całować, zapomnij!




HARRY
Biegałem po domu jak zdurniały (tak określiła to Vanilla), wciąż szukając nowych osób, które mogłyby pocałować mojego cierpiącego palca. Zmusiłem do tego już chłopaków, Lux, Lou, Rosalię, Alberta, Malików i Vanillę, która pocałowała swoją rekę i mi nią przyłożyła... Cierpliwie czekałem pod drzwiami, aż przyjdzie Becky i Taylor. Podskoczyłem przestraszony, gdy nagle usłyszałem donośny dźwięk dzwonka tuż przy lewym uchu. Uradowany zerwałem się z podłogi, i z prędkością światła znalazłem się przy drzwiach. Kilka sekund zajęło mi przybranie odpowiednio cierpiętniczej miny. Sprawnie otworzyłem drzwi i od razu spuściłem smutny wzrok na mojego palca.
- Jak dobrze, że jesteś! Zobacz, jaka tragedia się stała! – zawyłem żałośnie. – Bombka się na mnie rzuciła! Ledwo przeżyłem! Mój palec został poważnie ranny… Legenda głosi, że gdy wszyscy moi znajomi obdarzą go pocałunkiem, odzyska zdrowie…
   Usłyszałem cichy, ale dosyć wyraźny śmiech mojego rozmówcy i głośny i bardzo wyraźny śmiech Nialla. Niezwykle powoli podniosłem wzrok znad mojej dłoni. Zlustrowałem wzrokiem górne departamenty dziewczyny stojącej przede mną i aż się zachłysnąłem powietrzem. Bo szybko doszedłem do wniosku, że to na pewno nie Taylor. Z Taylor byłem prawie równy wzrostem (zawsze dziwiłem się, jakim cudem ta dziewczyna urosła na takiego giganta), a ta osoba była zdecydowanie niższa. Jednak nie aż tak niska, żeby była Becky…
- Cholera – sapnąłem, gdy spojrzałem wreszcie na jej rozbawioną twarz. – Cześć, Carol…
- Cześć, Harry – zachichotała, opierając się o framugę drzwi.
   Horan świetnie się bawił, obserwując moje narastające zażenowanie. Klapnął sobie na podłodze i śmiał się na cały dom, podczas gdy ja posyłałem mu nienawistne i absolutnie mordercze spojrzenia. Miałem ochotę na podłą zemstę. A co najlepsze, plan idealny kiełkował w mojej głowie niczym kapusta na wiosnę…


24 grudnia 2013, godzina 17.49. wieczór wigilijny.

MUMINEG NARRATOR
   Wszyscy zajmowali już swoje miejsca. Albert przyniósł z góry magnetofon, zaraz za nim przytruchtała  Vanilla ze stertą świątecznych płyt w rękach. Anne, Maura i Rosalia kręciły się po kuchni, Trish i Jay nakrywały do stołu, a Karen kursowała w tę i z powrotem, stawiając na piękne, białe obrusy coraz to więcej bożonarodzeniowego żarcia, w większości przygotowanego przez Taylor i Liama. Bracia oprowadzali swoje siostry po domu, dumni, że ich trud się opłacił, bo wnętrze wyglądało naprawdę cudownie i przytulnie. Gemma rozmawiała z Denise, przy okazji zabawiając małego Theo, siedzącego na kolanach Grega. Lux skrupulatnie ścierała kurze z podłogi pod stołami, czołgając się pomiędzy krzesłami. Cały czas ciągnęła panów za nogawki od spodni, aby natychmiast zwiać gdzieś dalej, przy akompaniamencie wesołego śmiechu. 
   Kiedy wybiła godzina osiemnasta, domownicy i ich goście zebrali się przy stołach. Wieczerzę wigilijną rozpoczęła Vanilla. Tradycyjnie – czytanie Ewangelii, modlitwa, dzielenie się opłatkiem. Wszyscy biegali do siebie nawzajem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze, samych sukcesów, zdrowia i miłości. Vanly trwała w mocnym uścisku z Niallem, szepcząc mu do ucha coś w stylu Zabiję cię po świętach. Blondyn kiwnął głową, a jej usta same rozszerzyły się w szerokim uśmiechu.
- Pozostań w miarę normalny, stary. Ktoś musi – Zayn obejmował ramieniem Liama, gdy ten wesoło przytakiwał na jego słowa. – Mam nadzieję, że znajdziesz swoją drugą połowę – mulat ściszył głos, patrząc z powagą na przyjaciela. – Jeśli nie… zawsze masz mnie – zachichotał i przytulił go jak najmocniej.
- Szczęścia z Vanillą, kochany – Harry poklepał po plecach Louisa, który posłał mu mordercze spojrzenie, jednak nie przestawał się uśmiechać. – I żebyś wytrzymał z nami kolejny rok…  A potem kolejny i jeszcze następny… - parsknął śmiechem, przyciągając Tomlinsona do wspólnego uścisku.
- No i czego ja mogę ci życzyć… Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia – westchnęła Vanly, patrząc na Lou nieco rozbawiona. – Ty sam wiesz najlepiej, czego pragniesz… Więc, życzę ci, żeby spełniło się wszystko to, o czym marzysz. Zdrowia, no i oczywiście miłości – wyliczała, patrząc mu prosto w oczy.
- Nawzajem – szatyn uśmiechnął się pięknie, na co ona, z pewnym wahaniem, wtuliła się w jego śmieszny, świąteczny sweterek.
   Potem nastąpiła chyba najbardziej oczekiwana część wieczoru – i nie, nie mówię tu o prezentach. Wszyscy wreszcie mogli zasiąść do stołu i do woli opychać się świątecznymi pysznościami. Wieczerza przebiegała w świetnej atmosferze. Jedzenie wszystkim smakowało, wobec tego któraś z mam co jakiś czas biegała do kuchni, by dołożyć czegoś dobrego na stół. Około godziny dwudziestej można było śmiało stwierdzić, że każdy się najadł (chociaż, trafniejszym określeniem byłoby przejadł). Jedna z bliźniaczek Tomlinson, Daisy, zwinnie wspięła się na swoje krzesło i zaczęła na cały głos śpiewać Silent Night. Reszta zgromadzonych szybko przyłączyła się do dziewczynki. Zgaszono światła. Pokój oświetlała teraz tylko ogromna, przepiękna choinka, która aż uginała się pod ciężarem wszystkich bombek, łańcuchów i czego tam jeszcze napchali. Wieczór był absolutnie magiczny i na pewno na długo pozostał w pamięci bohaterów.
   Podczas wspólnego kolędowania nikt nie zauważył, że przy stołach brakuje trzech osób. Chłopcy cichaczem wymknęli się na dół, do piwnicy, żeby rozpocząć realizację swojego super genialnego planu.
- Liam, gdzie położyłeś te ciuchy? – zbulwersował się Zayn, przekopując całe pomieszczenie.
- Nie tutaj! Tam w tym składziku pod schodami, razem z prezentami leżą.
- Harry, przynieś mi te moje rzeczy! – odezwał się mulat półgłosem. Po chwili ręka Hazzy z dosyć sporawym zawiniątkiem pojawiła się w drzwiach do pokoju. – Dzięki.
   Zayn otworzył reklamówkę i wyjął z niej czerwone getry, zieloną tunikę z brązowym paskiem, jakąś pedalską czapeczkę z dziwnym dzwoneczkiem i parę śmiesznych, malutkich skrzydełek. Takie same zawiniątko trzymał w dłoniach Liam.
- Co za idiota to wymyślił? – prychnął Malik, przykładając getry do nóg. – Przecież to mi się na dupie rozerwie na pół!
- Nie dramatyzuj, tylko wskakuj w geterki, bo mamy mało czasu – mruknął Styles, wchodząc do pomieszczenia.
   Miał na sobie strój Świętego Mikołaja. Zayn parsknął głośnym śmiechem, widząc, jak Hazza nieudolnie próbuje przykleić sobie białe wąsy. Po mnóstwie prób, z pomocą Liama udało mu się. Włożył sobie jeszcze białą brodę na gumeczce, a na łeb czerwoną czapkę z białym pomponikiem. Ochoczo wziął jeden z worków z prezentami na plecy. I od razu upuścił z powrotem na podłogę.
- No, Elfiki, będziecie musiały mi pomóc z tymi prezentami… - westchnął teatralnie. W tym czasie, Zayn wciągnął na nogi te nieszczęsne getry, a na ramiona stylową tunikę, którą potem przewiązał paskiem.
- A co my, renifery? – odwrócił się przodem do Harry’ego, patrząc na niego pretensjonalnym wzrokiem.
   W tym samym czasie Mikołaj wybuchł gromkim śmiechem. Śmiał się i śmiał, a Zayn zaczął bać się, że zaraz zabraknie mu powietrza. W pewnej chwili nawet położył się na brudnej podłodze, za co natychmiast dostał w czapę od Elfa Liama, kompletnie ubranego. Jedno spojrzenie na niego wystarczyło, żeby Styles popłakał się ze śmiechu. Jego przyjaciele wyglądali naprawdę komicznie w przykrótkich, obcisłych getrach i dziewczęcych bluzkach. Malik z westchnieniem włożył skrzydełka i czapkę. On i Liam doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wyglądają jak pajace, ale cóż mogli z tym zrobić? Musieli zrealizować ich plan, który miał na celu małą zemstę oraz sprawienie radości ich rodzinom.

VANILLA
   Liama, Zayna i Harry’ego nie było już na tyle długo, żeby można było przygotowywać się do ewentualnego wybuchu bomby chemicznej albo atomowej. Zaczynałam obmyślać plan ewakuacyjny, kiedy drzwi do piwnicy otworzyły się machinalnie, i stanęły w nich sylwetki trzech klaunów. Jeden z nich – o ile się nie mylę, ma na imię Harry – przebrał się najprawdopodobniej za Świętego Mikołaja. Towarzyszyli mu Liam i Zayn, w śmiesznych rajtuzach i skrzydełkach z księgarni w Oxfordzie. Jakieś święte trolle, czy coś?
- Patrzcie, cyrkowcy przyjechali! – rozbawiony głos Gemmy poprzedził grupowy wybuch śmiechu wszystkich zebranych. Z wyjątkiem samych cyrkowców, rzecz jasna. Ci stali cały czas w tym samym miejscu, przyglądając się nam z niezadowoleniem.
- Wypraszam sobie. Jestem Świętym Mikołajem! – fuknął Mikołaj Styles, wchodząc do pokoju. Cały czas odklejały mu się wąsy. Widziałam tą furię w jego oczach, gdy gwałtownie przyklejał je z powrotem.
- A ta twoja obstawa to kto? – zmarszczyłam brwi.
- Jesteśmy Elfami, nie widać? – oburzył się Elf Liam.
- Mamy sobie przykleić karteczki z napisem „JESTEM ELFEM”? – Elf Zayn skrzyżował ręce na piersiach.
- Przydałoby się – mruknęłam. Na szczęście, chyba nie usłyszeli.
- Więc… Jestem Mikołajem i przyszedłem do was razem z moimi Elfami! Mamy nadzieję, że byliście grzeczni w tym roku, bo mamy – zsunął z ramienia wielki, niebieski worek na śmiecie i zajrzał do środka – dużo prezentów.
- Bardzo dużo prezentów – przytaknął Elf Zayn.
   Elf Liam pobiegł po swoje krzesło i postawił je za Mikołajem, aby ten mógł usiąść. Znajdowali się na środku salonu, niedaleko choinki. Bałam się, żeby tymi swoimi workami nie rozwalili nam stołów… Elfy stanęły po obu stronach Świętego i pootwierały wszystkie cztery worki. Elf Liam podał pierwszy pakunek Mikołajowi.
- Co my tu mamy… Pani Trisha Malik! Zapraszamy po odbiór prezentu!
   Mama Zayna ze śmiechem podeszła do tych pajaców. Obowiązkowo musiała usiąść Mikołajowi na kolana, zapewnić wszystkich, że była w tym roku wyjątkowo grzeczna, powiedzieć, że Mikołajowi naprawdę do twarzy w tej brodzie i dopiero wtedy otrzymała swój prezent. I święty spokój, należy dodać. Potem była Phoebe, mój tata, Ruth, Greg i Maura. Każdy z osobna musiał powtarzać wszystkie niezbędne czynności. Mieliśmy przy tym niezły ubaw. Trzeba im przyznać, że fajnie to zaplanowali.
   Podczas, gdy Dan siedział na kolanach Mikołaja i spowiadał się ze swoich dokonań w tym roku, zabrzmiał krótki dzwonek i po chwili do pokoju wparowali Swiftowie, Gomezowie, a nawet Sommersowie. Nastąpiła wymiana zwrotów grzecznościowych, nowi goście złożyli nam życzenia i przynieśli własny opłatek, który położyli na stoły, bo łamanie się z każdym po kolei trwałoby zdecydowanie zbyt długo. Mikołaj popadł w dziką euforię z powodu ich przybycia.
- To cudownie, że przyszliście! – trajkotał. – Dla was też są prezenty! Siadajcie, zaraz wszystko ogarniemy i będzie bosko! Elfy, ruszcie się szybciej…
- Chyba dużo przegapiliśmy – odezwał się Austin, patrząc dziwnym wzrokiem na trzech klaunów.
- Bardzo dużo – Taylor wolno pokiwała głową.
   Mikołaj i Elfy ponownie zajęli się prezentami. Gdy przyszła kolej Theo i Mikołaj wziął go na kolana, biedny tak się go przestraszył, że zaczął płakać. Mina Świętego w tym momencie była bezcenna. Na szczęście, Denise była na tyle mądra, żeby udokumentować ten cały cyrk.
- Panna Rebbeca Gomez… O, patrzcie, nawet bilecik jest! Dla uroczej Becky, od Nialla… Ulala! Romansy nam się tu rozwijają, proszę państwa!
   Becky zatrzymała się w pół kroku. Przeniosła wzrok na Horana, aktualnie czerwonego z zawstydzenia i zażenowania. Od razu było widać, że to wredny podstęp, ale brunetka była najwyraźniej zbyt zachwycona, żeby to dostrzec. Uśmiechnęła się do Nialla i podeszła do trzech pajaców, po odbiór swojego pakunku. Zerknęłam w stronę Denise, chcąc się upewnić, że to też nagrała, a potem w stronę Mikołaja, który szczerzył się tryumfalnie.
- Dobra, jedziemy dalej… Prezent dla panny Vanilli Spencer!
   Już podnosiłam zadek z krzesła, lecz powstrzymał mnie głos Mikołaja.
- O nie, nie… Panienka nie wstaje. Panienka siada na dupie i panienka siedzi. Prezent ma panience wręczyć panicz Tomlinson.
- Dlaczego ja? – oburzył się Louis.
- Bo trudne sprawy… Nie gadaj, tylko chodź, bo czasu nie ma…
   Chcąc, nie chcąc, podniósł się ociężale ze swojego miejsca i wolnym krokiem ruszył w stronę Mikołaja i jego Elfów. Gdy był już na miejscu, wyciągnął rękę po kubek z wielką, czerwoną wstążką na uchu. Zauważyłam jakiś napis na nim, ale z powodu zbyt dużej odległości, nie potrafiłam go odczytać. Lou najwidoczniej też go zauważył, bo chciał go obejrzeć dokładniej, ale Mikołaj szybko zakrył mu go ręką.
- Nie ma mowy. Panicz nie podgląda, dopóki panicz nie da go panience Vanilli. Jasne?
   Tomlinson smętnie pokiwał głową i ruszył w moją stronę. A ja po prostu bałam się, co oni napisali na tym nieszczęsnym kubku… Kiedy Louis usiadł na swoim miejscu, czyli po mojej prawej (bo na wieczerzy dziwnym trafem siedzieliśmy obok siebie), odwróciłam się w jego stronę. Wyciągnął ku mnie kubek i zacisnął powieki, wykrzywiając usta w dziwnym grymasie (ja wcale nie patrzyłam na jego usta!). wzięłam kubek za ucho i z wahaniem spojrzałam na napis. Od razu przejechałam sobie ręką po twarzy. Louis, widząc moją reakcję, szybko chwycił kubek.
- Kiss me on the lips? Jasna cholera! Harry, zabiję cię! – krzyknął z irytacją.
- Mnie? Ja tylko dostarczam prezenty! – odezwał się urażony Mikołaj. – Poza tym, skoro panicz tak ładnie prosi, to niech panienka Vanilla spełni jego prośbę…
- To nie jest moja prośba! – fuknął Louis.
- Przecież tego chcesz, Tommo – zaśmiała się Lottie. – Dawaj, Vanly!
   Nagle cały świat obrócił się przeciwko mnie i Tomlinsonowi. Wszyscy poparli Lottie! WSZYSCY! Co za niesprawiedliwość… Dopingowana przez całe zgromadzenie, nie miałam wyjścia. Musiałam to zrobić. O, losie… Nachyliłam się nad Louisem i delikatnie cmoknęłam go w usta. Natychmiast rozległy się głośne brawa i gwizdy. Momentalnie opadłam na swoje krzesło, chowając twarz w dłoniach. Nienawidzę cię, Styles…

NIALL
   Spojrzałem na Zayna, który – już w normalnym ubraniu – zawzięcie esemesował z Perrie. Z jego dziewczyną. Dziewczyną. Jego… Szczerze mówiąc, trochę mu zazdrościłem. U niego miłość jest taka łatwa… Nieskomplikowana i w ogóle. A ja… no cóż, kombinowałem cały czas. Westchnąłem głośno, wstając z miejsca. Narzuciłem kurtkę na plecy, buty na nogi i wyszedłem na powietrze. Było dosyć zimno, więc rozważyłem pójście po szalik, ale ostatecznie zrezygnowałem. Stanąłem sobie pod daszkiem i patrzyłem, jak płatki śniegu tańczą na wietrze, by potem miękko opaść na ziemię. Dróżka do furtki była oświetlona, w takich ciemnościach dawało to niesamowity efekt.
- Niall, tu jesteś… Szukałam cię po całym domu.
   Cichy głos Becky zabrzmiał tuż za moimi plecami. Odwróciłem się powoli.
- Wiesz, chciałam ci podziękować za ten prezent… Bransoletka jest naprawdę prześliczna.
   Uśmiechnąłem się lekko. Chciałem jej powiedzieć, że ja wcale jej tego nie kupiłem, że nawet nie miałem pojęcia… Ale nie zrobiłem tego. Właściwie cieszyłem się, że Harry o tym pomyślał. Sam bym się prawdopodobnie nie odważył. Wiem, że to była jego zemsta za to rano, ale trochę mi pomógł.
- Dziękuję i… wesołych świąt, Niall – powiedziała. Stanęła na placach i złożyła delikatny pocałunek na moich ustach. A potem kolejny. I kolejny… Muszę mu podziękować przy najbliższej okazji…

LOUIS
   Chłopaki naprawdę trafili z prezentem. Dostałem własną gitarę. Myślę, że to jeden z tych najbardziej udanych. Uśmiechnąłem się, muskając jej struny. Siedziałem sam, w pustym pokoju i cieszyłem się swoim prezentem, zamiast spędzać czas z rodziną. Jestem dziwny… Ale było mi bardzo przyjemnie. Jutro też jest dzień, więc jutro zajmę się członkami mojej rodziny.
   Usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju weszła Vanilla. Trzymała coś w dłoniach, ale nie widziałem co to. Było zbyt ciemno.
- Dlaczego nie jesteś na dole? – spytała, siadając obok mnie. Wzruszyłem ramionami.
- Tak mi dobrze – uśmiechnąłem się. Zwilżyła wargi językiem, więc mimowolnie zerknąłem na jej usta. Cholera, przestań…
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Louis – wyszeptała, zerkając na mnie. – Nie wiedziałam, co chciałbyś dostać, więc… zrobiłam to.
   Podała mi jakiś przedmiot. Przejechałem palcami po jego fakturze i zapaliłem lampkę, aby zobaczyć, co to jest. Zaśmiałem się cicho, oglądając wystruganą z drewna figurkę marchewki. Była naprawdę ładnie zrobiona, z jakiegoś ciemnego drewna, polakierowana.
- Przeczytałam w Internecie, że lubiłeś marchewki – wyjaśniła. – Chciałam dać ci coś, co będzie ci przypominać… o nas, o mnie…
- Dziękuję, jest urocza – kiwnąłem głową i ostrożnie postawiłem ją na szafce nocnej.
   Kątem oka zerknąłem na Vani. Wzrok utkwiła w swoich dłoniach, które splotła przed sobą. Niepewnie przysunąłem się bliżej i objąłem ją mocno ramionami. Dziewczyna nie protestowała. Zacisnęła palce na moim swetrze i oparła głowę o moje ramię. Trwaliśmy tak bardzo długo. Było mi cholernie dobrze. Styles, jesteś idiotą… ale cię kocham.

HARRY
- Będziemy się już zbierać – rzekła mama Carol, o ile się nie mylę Savannah. Ona i jej mąż podnieśli się ze swoich miejsc i pożegnali się ze wszystkimi.
   Carol chciała jeszcze pożegnać się z  Vanillą, Taylor i Becky, więc powiedziała rodzicom, że dołączy do nich za chwilę. Oni wyszli, a dziewczyna zniknęła w kuchni. W tym czasie ja siedziałem przy stole, zajęty udawaniem, że słucham tego, co Gemma do mnie mówi. Tak serio, to nie ogarniałem nawet, czy mówi teraz o Jess, czy o Samie. Miałem cichą nadzieję, że wreszcie zauważy, iż mnie to w ogóle nie interesuje, i pójdzie pomęczyć kogoś innego, na przykład Nicole, która nie robiła absolutnie nic! Westchnąłem ciężko. Zauważyłem, jak Carol wychodzi z kuchni i kieruje się w stronę drzwi. Uśmiechnąłem się delikatnie na jej widok. Idź za nią, cioto. Westchnąłem po raz drugi. Czemu nie? Ewentualnie można by sprawić, że te święta będą jeszcze lepsze…
   Grzecznie przeprosiłem Gems i podniosłem się z miejsca. Ruszyłem w stronę holu, ale nie zastałem tam Caroline. Najwidoczniej już wyszła… Szybko włożyłem buty, płaszcz i czapkę i wybiegłem z domu. Padał gęsty śnieg, więc po dwóch minutach byłem cały przemoczony. Ale nie martwiło mnie to. Miałem w głowie tylko jedną myśl: złapać Carol. Dojrzałem ją już za furtką. Trzymała czapkę na głowie, żeby wiatr nie zwiał jej gdzieś na drogę.
- Carol, zaczekaj! – wrzasnąłem na całą okolicę. Ale usłyszała. Odwróciła się, posyłając mi pytające spojrzenie.
   Dobiegłem do niej, o mało nie wywalając się przy furtce. Pod wpływem nagłego impulsu złapałem ją za oba policzki i przywarłem ustami do jej miękkich warg. Na początku była zbyt zaskoczona, żeby jakkolwiek zareagować. Gdy w końcu ogarnęła sytuację, poczułem, jak odwzajemnia pocałunek. Byłem przeszczęśliwy, właściwie nie wiem dokładnie dlaczego.
- No… wesołych świąt, Carol – wysapałem, opierając swoje czoło o jej.

LIAM
- Melduję, że wszystkie gołąbeczki gruchają sobie w samotności – oświadczyłem, wchodząc do kuchni. Taylor uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Podglądałam Vouisa przez dziurkę od klucza. Są słodcy – skwitowała, siadając na blacie i poklepała miejsce obok siebie. Przysiadłem się z chęcią.
- Becky i Niall siedzą na dworze, Harry chyba poszedł z Carol, Zayn cały czas pisze z Pezz… - wyliczałem. – Wszyscy szczęśliwi i zakochani. Tylko nie my – zaśmiałem się cicho.
- Cóż, my mamy tylko siebie nawzajem, czy to się nam podoba czy nie…
- Mnie się podoba. Nawet bardzo – objąłem ją ramieniem, przyciągając do siebie.
- A wiesz, że mnie też? – zachichotała blondynka, składając słodki pocałunek na moim policzku.



niedziela, 29 grudnia 2013

Country Christmas!


  witam witam!
jak tam wam święta minęły? no właśnie, minęły, a ja znowu wyjeżdżam z country christmas... no ale, choinki jeszcze są, nie? więc mam nadzieję że zechcecie jeszcze poczytać trochę świątecznych zmagań rodziny spencerów, becky, taylor i one direction C:
w związku z poradą mojego nowego testera, jest to druga część cc, ALE JESZCZE NIE OSTATNIA! ostatnią częścią będzie już definitywnie trzecia, i myślę że będzie o wiele bardziej romantyczna i w ogóle taka magiczno świąteczna c; czy warto na nią czekać? nie wiem, ocenicie c;
no i to... oddaję do waszej dyspozycji część drugą, z której nie jestem zbytnio zadowolona, aczkolwiek mojemu nowemu testerowi się podoba, soooł mam nadzieję że i wam przypadnie do gustu..
miłego czytania c;
mumineg

ps. przyjmijmy, że w country christmas wszyscy są katolikami i obchodzą wigilię tak jak obchodzi się ją w Polsce... cóż ja poradzę, że nie znam się na innych kulturach?


Country Christmas 

...czyli przepis na katastrofalne święta. part 2


- Ile razy mam ci jeszcze mówić, pacanie, że masz to powiesić bardziej w lewo, a nie w prawo?!
   Becky łaziła w kółko po pokoju, doszczętnie zirytowana zachowaniem Stylesa. Harry najwyraźniej nie słuchał jej już od jakichś trzydziestu minut, bo ciągle robił zupełnie odwrotnie, niż miał robić. Gomez traciła już resztki cierpliwości i w sumie się jej nie dziwię. Miałem tylko nadzieję, że go nie zabije…
   Do mojej pracy na szczęście się nie przyczepiała. Dostałem za zadanie zrobić stroik na drzwi i jak na razie, szło mi całkiem nieźle. Podstawę z gałęzi świerku ozdabiałem bombkami, sztucznym śniegiem, kokardami i różnymi innymi pierdołami. Muszę przyznać, że podobała mi się ta robota. Poza tym, efekt końcowy wyszedł dobry, sądząc po tym, że Becky mnie pochwaliła. Cieszyłem się, że wreszcie ktoś docenił mój trud i zaangażowanie… Ręce miałem całe pokute igłami i zlepione taśmą klejącą!
- Błagam cię, Styles. Po prostu przesuń ten łańcuch w lewo – warknęła brunetka, patrząc z dołu na stojącego na drabinie lokowatego.
- No przecież przesuwam, do jasnej cholery! – jęczał.
- To jest prawa strona, debilu… – Becky przejechała sobie ręką po twarzy. Parsknąłem cichym śmiechem. – Tu się nie ma z czego śmiać, Malik… Weź ty to lepiej zrób…
   Harry posłusznie zszedł z drabiny, a ja zająłem jego miejsce na najwyższym szczeblu. Udało mi się zawiesić łańcuch prosto, więc również udało mi się zadowolić Becky. Potem przyszła pora na dwie, papierowe gwiazdy, które wcześniej zrobiła z Taylor.
- Harry, podaj mi jedną – powiedziałem, wyciągając ręce w jego stronę i wychylając się nieco. – Podejdź bliżej!
   Styles najwyraźniej myślał, że jestem człowiekiem gumą, bo stanął pięćset metrów ode mnie, szczerząc się jak powalony. I niby z takiej odległości miałem wziąć od niego ozdoby… Powodzenia, Styles…
- Daj mi to, ćwoku…
   Becky weszła między nas akurat wtedy, kiedy ja zbyt mocno wychyliłem się po gwiazdy. Drabina niebezpiecznie zakołysała się, przechyliła, aż w końcu całkowicie przewróciła. Nie muszę chyba dodawać, że ja byłem na jej czubku, a Gomez na linii jej upadku. Wylądowałem na staranowanej dziewczynie, zostając z hukiem przygniecionym przez drabinę. Hazza Farciarz zwiał w ostatniej chwili…
- O kurna… - jęknęła Becky gdzieś pode mną (nie kojarzyć sobie ludzie… trochę przyzwoitości!).
- Ała… - wrzasnąłem, próbując rozmasować bolący łeb, w który oberwałem jednym ze szczebli.
  Aby patrzeć, a Laylor przybiegnie… O właśnie…
- Chryste Panie, co wy wyprawiacie?! – przeraziła się Taylor.
- Swift, idiotko, nie gadaj, tylko weź go ze mnie – warknęła Becky, dźgając mnie palcem w żebra.
   Blondynka i Liam podnieśli drabinę, a potem mnie, co jakiś czas rzucając pełne zgorszenia spojrzenia temu debilowi Harry’emu, który przez cały ten czas tarzał się po podłodze przy akompaniamencie głośnego śmiechu.
- Co jest z nim nie tak? -  mruknąłem sam do siebie.
- Chyba wszystko – westchnęła Becky, otrzepując kurz z ubrania. No rzeczywiście, bo podłoga po dwóch godzinach pucowania jest naprawdę brudna…
- To było pytanie retoryczne…


 - Wróciliśmy! Z choinką! I z mokrym Horanem!
   Louis darł się już od progu, oznajmiając tym samym przybycie choinkowców. Vanilla wkroczyła do salonu, ciągnąc za sobą ośnieżonego Nialla. Czyżby oni mieli więcej wpadek niż my? zastanowiłem się. Prawdopodobnie tak… natychmiast odpowiedziałem samemu sobie.
- Odholujcie tego ćwoka na górę, niech się przebierze i przyjdzie na herbatę – zarządziła Vanly, rozpinając brązową kurtkę. – Weź tą choinkę, Tomlinson! -  kiwnęła na Louisa.
   Po chwili usłyszałem wrzask szatyna, który miał widoczny, albo raczej słyszalny problem ze zmieszczeniem się w drzwiach. Zayn i Liam, który właśnie wyleciał z kuchni, gdzie urzędował z Taylor już dobre cztery godziny, pobiegli mu pomóc. Ja natomiast dopadłem Vanillę, rządząc szczegółowego sprawozdania z ich wyprawy.
- Więc… - blondynka usiadła na jednym z foteli i poczęła lustrować pomieszczenie wzrokiem. – Na początku Horan mnie przestraszył, na co zahamowałam zdecydowanie zbyt gwałtownie, w efekcie czego robiliśmy furgonetkę, a na dodatek zakopaliśmy się z traktorem w śniegu. Próbowaliśmy go jakoś wyciągnąć, ale było to praktycznie niewykonalne… Dlaczego ten wazon jest zbity?
   Vanly zmarszczyła brwi, przerywając opowieść i spojrzała wymownie w stronę komody. Ja również tam zerknąłem i dostałem mini – zawału.  Na podłodze leżały kawałki niebieskiego wazonu, który jeszcze godzinę temu stał sobie spokojnie na komodzie… Musieliśmy go zrzucić, gdy przewróciliśmy drabinę… Tylko jakim cudem żeśmy go nie zauważyli wcześniej? Szybko odkręciłem się z powrotem na kanapie i posłałem przepiękny, niewinny uśmieszek zdezorientowanej Vanilli.
- Mów dalej, kochana. Nie przerywaj sobie – zaplotłem ręce przed sobą, aby wyglądać na niezwykle zaabsorbowanego intrygującą opowieścią o ich zmaganiach z choinką.
- Kiedyś cię tak pierdolnę, Styles, że na Alasce wylądujesz – mruknęła i westchnęła głęboko. – Postanowiliśmy dać sobie spokój z traktorem – kontynuowała – bo to i tak gówno dawało… rozdzieliliśmy się więc i poszliśmy w las, szukać odpowiedniego świerku. Poszłam z Louisem, mama sama, a Niall został pilnować traktora. W czasie naszej wędrówki Horan, zamiast siedzieć w kabinie jak Pan Bóg przykazał, zaczął najwyraźniej swoje małpie tańce, bo jakimś cudem wypadł przez okno… Zarył twarzą w śnieg – zarechotała rozbawiona, pewnie przywołując ten obraz. – Z powodu jego słabej, bardzo uszkodzonej psychiki zemdlał, a śnieg padał i padał… Ja i Tommo zgubiliśmy drogę, bo tak zaśnieżyło okolicę, żeśmy się nie mogli połapać gdzie jesteśmy. Uratował nas fakt, że Lou zgubił gdzieś po drodze swoją rękawiczkę. Zaczepiła się o konar drzewa i na szczęście nie zasypało jej całkowicie, więc jakoś znaleźliśmy polanę z traktorem i Horanem. Ten ciućmol obudził się dopiero, gdy przez przypadek na niego nadepnęłam (był kompletnie zasypany śniegiem, więc go nie zauważyłam!). wpakowaliśmy go z choinką na wóz, no bo skoro i tak już był mokry… Udało się odkopać traktor, jak zaczęliśmy ciągnąć go od tyłu. W drodze powrotnej Niall parę razy spadł z wozu, aczkolwiek nie uszkodził się za bardzo… Rzecz jasna, musieliśmy stawać i czekać, aż wejdzie z powrotem… No i jakimś cudownym sposobem dotarliśmy tutaj!
   Roześmiałem się głośno, wyobrażając sobie Horana, turlającego się po drodze jak worek kartofli… Tak, oni na pewno mieli bardziej emocjonującą robotę…


 - Vanilla!
   Mama wpadła do kuchni z takim impetem, że z szafki przy zlewie spadła sól. Taylor od razu rzuciła się, aby doprowadzić podłogę do pierwotnego, w gruncie rzeczy wcale nie lepszego stanu, natomiast ja poprawiłam mój uroczy fartuszek w kwiatuszki i ruszyłam w stronę drzwi. Oparłam się o framugę, oczekując wyjaśnień.
- Delikatna zmiana planów – rzekła mama, zerkając na zegarek wiszący przy lodówce.
- Jak bardzo delikatna i czego dotyczy? – westchnęłam.
- Na Wigilii będzie… odrobinkę więcej osób, niż wcześniej planowaliśmy…
- Jakieś konkrety? – spytałam zirytowana, że cały czas muszę ciągnąć ją za język.
   W międzyczasie na horyzoncie pojawił się tata z notesem i długopisem prawej ręce i telefonem stacjonarnym w lewej.
- Oprócz nas, chłopców oraz Lou i Lux, przyjadą jeszcze państwo Payne z Ruth i Nicole, Anne Styles z Robinem i Gemmą, Malikowie z Donyą, Waliyhą i Safaą, Johanna wraz z Markiem, Felicite, Charlottą i bliźniaczkami, no i Maura z Bobby’m, plus Greg, Denise i Theo.
   Głośno nabrałam powietrza do płuc.
- Popieprzyło was – stwierdziłam z przekonaniem. – No dobra. Za przeproszeniem: popieprzyło was – poprawiłam się, wyłapując ostry wzrok mamy. – O ile dobrze liczę (a pewnie źle…), to jest trzydzieści dwie osoby! Nie licząc Theo, który raczej nie będzie jeść wieczerzy wigilijnej.
- Skąd weźmiemy tyle talerzy? Miejsc siedzących, do tego przy stołach? Przecież to jest praktycznie niewykonalne… - Liam widocznie podzielał moje zdanie. Podszedł bliżej, wycierając ręce ścierką, którą po chwili rzucił w Taylor. Ta nie była z tego zbyt zadowolona. Odwróciła głowę i spojrzała na niego z pretensją, mrucząc pod nosem coś w stylu Co za kretyn i powróciła do gotowania czegoś tam.
- No właśnie – poparłam szatyna. – Jakim sposobem chcecie zdążyć z przygotowaniem takiej ilości żarcia? Przecież nie damy rady, zostało nam kilkanaście godzin…
- Jeden stół weźmiemy stąd – ojciec zakreślił okręg w powietrzu, sugerując, że ma na myśli kuchnię – drugi leży gdzieś… w piwnicy chyba. Albo w szopie, trzeba by było sprawdzić. Oba pomieszczą po osiem osób. Trzeci pożyczy się od Swiftów, oni wieczerzę jedzą w kuchni przy stole… Ten stół mieści dziesięć osób. To będzie już… dwadzieścia sześć miejsc. W rogach stołów postawi się taborety i dodatkowe nakrycia, więc akurat wystarczy. A talerze i te inne pierdoły leżą na strychu. Mocno zakurzone i nieużywane od czasu naszego ślubu… Poza tym, jest nas ośmioro, plus Becky i Tay do pomocy dzisiaj, bo jutro idą do siebie… W zamian za to jutro przyjeżdżają mamy chłopaków, razem z siostrami… Z taką obstawą na pewno sobie poradzimy – tata machnął ręką i podreptał do salonu, po drodze przykładając telefon do ucha. Ojciec na linii…
- Nie takie rzeczy się robiło, Vanillka – mama poklepała mnie zachęcająco po plecach. – Damy radę. Wszyscy już zaproszeni, więc nie możemy inaczej…
   I jak najszybciej zwiała mi z pola widzenia, bo wyrwałam Liamowi chochlę z ręki i machnęłam nią, udając, że rzucam w mamę. W sumie, naprawdę chciałam to zrobić.


    Ubieranie choinki w zasadzie jest bardzo przyjemnym zajęciem. Martwiło mnie jednak to, że mnóstwo bombek było szklanych, co zwiększało ryzyko tragedii. Cóż, jeśli wykonuje się takie czynności w składzie podobnym do naszego, potencjalne zagrożenie nie powinno nikogo dziwić. Ja, Zayn i Harry mieliśmy ubrać choinkę. Becky pobiegła zająć się roztelepanym Niallerem (TAK! DOKŁADNIE TAK! BECKY DO NIALLA!), a my poznosiliśmy z piwnicy ogromne pudła pełne bombek, światełek, łańcuchów i innych świątecznych dupereli. Zayn zmył się po drabinę, a Harry po stojak na choinkę. Natomiast ja otrzymałem piękną siekierkę, bardzo, bardzo ostry nożyk (nie pytajcie skąd wiem) i kazano mi obrać tą najgrubszą gałąź świerku, żeby zmieściła się w stojak. Szło mi… nie najlepiej. Przy każdym moim ruchu nożykiem, całe drzewo przesuwało się w tył. Musiałem przysuwać je z powrotem, chociaż i tak za chwilę historia się powtarzała. Usiadłem więc, i począłem cierpliwie czekać na Malika lub Stylesa, których pomoc była mi w tej sytuacji niezbędna.
- No i jak ci idzie? – usłyszałem wesoły głos Loczka. Przekroczył próg salonu i postawił stojak niedaleko świerku.
- Kiepsko – przyznałem. – Musisz mi pomóc. Przytrzymaj drzewo, a ja będę skrobał.
   Harry rozkraczył się nad świerkiem i pewnym ruchem chwycił gałęzie po obu stronach. Dłonie zabrał jeszcze szybciej, wrzeszcząc wniebogłosy.
- To kuje! – jęknął, machając prawą łapą, jakby to mu miało w czymś pomóc.
- No co ty nie powiesz –parsknąłem ironicznie. – Tu masz rękawiczki – wskazałem palcem na parapet – włóż i trzymaj to cholerstwo.
   Zanim Styles doczłapał do parapetu, chwycił jedną z rękawiczek, potem drugą, obejrzał je dokładnie, powoli wsunął na dłonie, pomachał nimi, powydurniał się i poleciał sprawdzić ich jakość na drzewie, zdążyłem wymyśleć pięćset niemiłych określeń na niego i zaserwować mu miliard mentalnych kopów w dupę. Bo mnie, w porównaniu do niego, trochę się spieszyło. Chciałem, żeby poszło nam jak najbardziej sprawnie… Phi, pomarzyć to ty se możesz…
   Zayn był już w domu, gdy przystąpiliśmy do właściwego wykonywania naszej pracy. I on nam trochę pomógł; Styles dał mu jedną rękawiczkę i trzymali po obu stronach. Ja siedziałem sobie spokojnie na stołeczku i obierałem. Co jakiś czas podnosiliśmy świerk do pionu i sprawdzaliśmy, czy wejdzie do stojaka. Weszła za szóstym razem. Niestety, drzewko prezentowało się… dosyć krzywo, wobec tego musiałem odskrobać jeszcze spód, żeby prosto stała. Nie udało się zrobić tego jakoś specjalnie dokładnie, więc jakiś tam kąt pochylenia pozostał, ale prawie nic nie było widać.
- To od czego zaczynamy? – Harry podrapał się po głowie.
- Światełka – zakomunikował Zayn. – Światełka zawsze są pierwsze.
   Przekopałem wszystkie pudełka i znalazłem pięć sznurów światełek. Dwa z dużymi lampkami i trzy z małymi. Postanowiliśmy, że powiesimy te duże i jedne małe, a resztą ozdobimy dom.
   Najpierw musieliśmy je rozplątać. Z pierwszymi dwoma poszło stosunkowo gładko, lecz przy małych trochę się namęczyliśmy. Mógł nas ktoś od razu uprzedzić, że do takiej roboty potrzebny jest człowiek, który ma zręczne palce…
- Ja mam bardzo zręczne palce, daj mi to – fuknął Harry, wyrywając mi sznur z ręki. Pokręciłem tylko głową z rozbawieniem.
   Zbliżyłem się do choinki, żeby spróbować obwiązać ją tymi światełkami, które są już rozplątane. Stanąłem na pierwszym stopniu drabiny i zarzuciłem początek światełek na czubek niczym lasso. Łaziłem dookoła choinki, przyczepiając lampki do byle jakich gałęzi, dopóki mi się sznur nie skończył. W tym czasie Pan Zręczne Palce z pomocą Malika rozplątali następny sznur i podali go mnie. Więc znowu oplotłem pierwsze lepsze gałęzie kolorowym sznurem. I naraz przypomniałem sobie, że aby wszystkie światełka zapalić, potrzebny nam przedłużacz.
- VANILLA! –ryknąłem na całą chałupę.
- CZEGO? – odkrzyknęła i po chwili jej zamączona sylwetka pojawiła się w drzwiach salonu.
- Przedłużacza mi trzeba – powiedziałem, podchodząc bliżej. – Gdzie jest?
- Yym… - przybrała iście myślącą minę. – Niech pomyślę… Ostatnio go widziałam w kiblu na górze… Sprawdź tam, albo u mnie w pokoju.
   Dziewczyna zniknęła w kuchni, a ja posłusznie udałem się na górę w poszukiwaniu przedłużacza. Po drodze zajrzałem do pokoju Lou i Lux. Mała spała smacznie na tapczanie, a Lou siedziała przed laptopem. TO ONA MA TU WIFI?! Zahaczyłem też o pokój Vani i przekopałem dosłownie cały, ale nigdzie przedłużacza nie znalazłem. Zamknąłem za sobą drzwi królestwa Vanly i ruszyłem do górnego kibla, czyli na koniec korytarza. Znalazłem przedłużacz. Leżał w dużej, czerwonej misce, stojącej w wannie. Nie wiem po jaką cholerę… ale ważne, że był.
   Uradowany wróciłem na dół, żeby zastać przed sobą piękny widok Zayna szczelnie zawiniętego światełkami i folią bąbelkową (?!), no i Harry’ego, chwiejącego się na czubku drabiny, który próbował chyba umocować gwiazdę na choince.
- Zapomnieliśmy o gwieździe – wyjaśnił Zayn, napotykając mój pytający wzrok.
- A tobie co? – zmarszczyłem brwi, lustrując go spojrzeniem.
- Tak jakby… Harry dał się ponieść magii świąt…

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Country Christmas!

czytać 
witajcie, moi drodzy! stęskniliście się za Vanillą i spółką? myślę, że wszyscy już czują świąteczną atmosferę, więc to świetna chwila na COUNTRY CHRISTMAS! jest to taki świąteczny bonusik do country life, więc wydarzenia z country christmas nie mają wpływu na właściwą akcję opowiadania. tego nigdy nie było i raczej nie będzie w cl c; postanowiłam podzielić to na dwie części, bo wyszło mi trochę długo... tak czy owak, oddaję do Waszej dyspozycji część pierwszą! enjoy!
ps. im więcej komentarzy się tu pojawi, tym szybciej dodam część drugą, więc to zależy tylko i wyłącznie od Was C:

Country Christmas 

...czyli przepis na katastrofalne święta. part 1


Muzyczka

23 grudnia, godzina 13.11. Jeden dzień do Wigilii.

- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań, a naszego Mikołaja goni FBI!
- Zamknij się, zamknij się zamknij się Horan, bo zaraz przejadę cię tymi twoimi saniami i to mnie będzie ganiać FBI… - wyśpiewałam, zabijając blondyna spojrzeniem. Ten jedynie wesoło wzruszył ramionami i uśmiechnął się niewinnie.
   Naprawdę bardzo chciałam, żeby pojechał w furgonetce z Louisem, ale nie. Do niego wpakowała się mama, bo przecież stwierdziła, że MUSI być przy wybieraniu choinki. Ja tam bym się i bez nich obeszła, ale  jak już się uparli, to nic nie poradzę. Pozostało mi jedynie znieść jakoś te dwadzieścia minut drogi do lasu ze śpiewającym Horanem na karku. I to dosłownie na karku. Siedzieliśmy razem w kabinie traktora, gdzie jest przeraźliwie ciasno (tak, tak, na początku chciałam, żeby jechał na wozie, niedoczekanie moje), więc blondyn rozwalił się gdzieś w okolicach moich pleców. I, bynajmniej wcale nie było mi jakoś specjalnie wygodnie.
   Trochę spokoju miałam przez chwileczkę, jak stwierdził, że ochrypł już od śpiewania i musi odpocząć. A przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce komentował wygląd każdego mijanego świerka i oceniał go w skali 1-10. Ja to już naprawdę nie mam do niego siły. Dziwię się, jak chłopaki z nim wytrzymują pod jednym dachem. A, zapomniałam. Ja też jakoś muszę przecież.
   O mój Boże, jaka ja jestem wytrzymała…
- ZATRZYMAJ SIĘ!
   Głośny wrzask Nialla sprawił, że pod wpływem czystego impulsu gwałtownie nacisnęłam na hamulec. I poczułam, jak obydwoje, dziwnym sposobem obniżamy się o jakieś piętnaście centymetrów, razem z traktorem, jednocześnie przechylając się znacznie w prawo. Do tego odwracając się, spostrzegłam, jak Louis (u niego widzę wyraźnie nie najlepszy refleks) zgrabnie przypierdziela furgonetką w tył wozu. Z jękiem opadłam na siedzenie, przy okazji trzepiąc Horana parę razy w łeb. Jak Boga kocham, kiedyś to ja go serio z czegoś zrzucę. Mam nadzieję, że ze skutkiem śmiertelnym.
- Jeżeli teraz mi powiesz, że właśnie uratowaliśmy jakąś biedną kuropatwę, to obiecuję, że pójdę po nią i rozpłaszczę ci ją na twarzy – wycedziłam, zaciskając palce na swojej czapce.
- Jaka tam kuropatwa… - mój towarzysz najwyraźniej założył mentalnie jego różowe okulary, bo zdawał się kompletnie nie widzieć albo nie zwracać uwagi na moją złość. – Choinkę piękną dojrzałem! Zobacz! – złapał mój podbródek i przekrzywił go w stronę, którą pokazywał paluchem. I aż mi ręce opadły.
- Przez. Tego. Badyla. Ten. Cały. Cyrk?
   Przysięgam, jeśli ktoś dałby mi w tym momencie coś tępego, to Horan już dawno leżałby w kałuży krwi. Byłam na niego dosłownie wściekła. Żeby nie doprowadzić do tragedii, zapobiegawczo wysiadłam z kabiny (po drodze zupełnie przypadkowo stając mu na nogę), mocno trzaskając drzwiami. Wzięłam kilka głębszych oddechów i żwawym krokiem ruszyłam w stronę furgonetki, przy której stał już Lou i z rozpaczą oglądał wgniecioną maskę auta. Gdy spostrzegł moją osobę, zmierzającą w to miejsce, od razu wyprostował się, posyłając mi piorunujące spojrzenie.
- Czyś ty zgłupiała już do reszty?
- Do Horana zażalenia, nie do mnie! – wskazałam ręką na sylwetkę blondyna zamkniętego w kabinie, wiercącego się w miejscu jakby hemoroidy miał. Louis pokręcił głową z dezaprobatą. – Zaczął się drzeć, myślałam, że może umiera, to zahamowałam…  - mruknęłam lekko przygaszona, bo w tamtym momencie wizja umierającego Nialla wydała mi się czymś tak pięknym… szkoda, że nie hamowałam mocniej. Może gdyby poleciał na przednią szybę…  - ale nie, bo on ubzdurał sobie, że jakiś przydrożny, zeżarty przez korniki badyl to jego wymarzona choinka.
- Mogę…
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – i znów działając pod wpływem impulsu i euforii, rzuciłam się szatynowi na szyję – Kocham cię normalnie! – stanęłam na palcach i delikatnie cmoknęłam jego zaróżowiony od mrozu policzek.
   Trzy sekundy potem (trzy sekundy za późno) zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i powiedziałam. I Jezu, miałam ochotę iść na najbliższą stację kolejową, stanąć na torach i z przyjemnością dać się przejechać jakiemuś miłemu panu konduktorowi. Naprawdę, napisałabym nawet w testamencie, że jest zwolniony od jakichkolwiek konsekwencji swojego czynu. Ubłagałabym mu mnóstwo łask u Pana Boga, byle tylko zmiótł mnie z powierzchni Ziemi. Bo serio, w tamtym momencie czułam narastające zażenowanie swoją zasraną otwartością, jeśli w ogóle można to tak nazwać i – co gorsza – zawstydzenie, jak ja nigdy zawstydzona być nie powinnam. Może lepiej wejść na tego Horanowego badyla, żeby mnie korniki żywcem zeżarły?
   CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?! Stoję przed Louisem, gapiąc się na niego jak jakaś psycholka z domu wariatów i obmyślam sposób, w jaki pozbawię się życia. Pięćset punktów za inteligencję, naprawdę.
- Wiesz co? – Tommo przerwał chwilową, niezręczną ciszę, najprawdopodobniej zauważając moją czerwoną (wcale nie od mrozu!) twarz. Ocknęłam się ze swoich inteligentnych rozmyślań i spojrzałam na niego pytająco. – Proponuję, abyśmy na czas świąt zakopali swój topór wojenny. W końcu Boże Narodzenie to czas miłości, rodziny i w ogóle (lepiej będzie, jeśli będziesz udawać, że nie słyszałaś tego o miłości), więc nie chciałbym spędzić tego czasu na użeraniu się z tobą i twoim idiotycznym charakterem – skrzywiłam się, słysząc wzmiankę o moim charakterze. – Co ty na ten projekt?
- Pomijając to, że zaraz skopię ci dupę za idiotyczny charakter, to tak. Może być – zgodziłam się potulnie. No bo rzeczywiście, to był całkiem mądry i taki… przyjemny pomysł, aż przeszło mi przez myśl, czy go ktoś przypadkiem nie zmusił… Jednak postanowiłam sobie tym dupy nie zawracać i spróbować choć raz w roku żyć w zgodzie z Tomlinsonem.
   Szatyn zachichotał cicho, wsuwając prawą rękę do kieszeni kurtki.
- Chyba musimy jechać dalej, żeby nie spóźnić się na obiad – zauważyłam inteligentnie. – No to ten… Idź, przyjacielu do naszego ukochanego Nialla, a ja tym czasem pójdę znosić towarzystwo mojej mamy… Nie ma za co! – zawołałam szybko, od razu wsiadając do furgonetki. Na co Louis jedynie pokręcił głową ze śmiechem i pokazał mi środkowego palca, by po chwili odwrócić się na pięcie i pójść do traktora. Niech Bóg nad nim czuwa…


   Wgramoliłem się do kabiny traktora i zatrzasnąłem za dobą drzwiczki. Rzuciłem okiem na Nialla, siadając, a raczej pchając się na fotel obok niego. Westchnąłem, próbując ogarnąć, jak to cholerstwo się obsługuje. I już na starcie musiałem przyznać, że to jest jakaś wyższa technologia i Vani musi być nieźle obcykana, żeby ot tak sobie tym jeździć.
   Jakimś cudem zapaliłem pojazd i nadepnąłem na pedał gazu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że traktor wcale nie ruszył... O cholera, tylko nie to… Próbowałem wszystkiego: wciskałem jednocześnie gaz i hamulec, zmieniałem biegi jak szalony, zaciągałem ręczny… Próbowałem nawet wypchnąć Nialla z kabiny, żeby usunąć zbędną masę z pojazdu, ale gdzie tam. Nie dał się wywalić, osioł jeden. Sapnąłem z poirytowania, uderzając głową prosto w kierownicę. Ałć. Zabolało. Na szczęście zdążyłem odkryć, że klakson znajduje się gdzieś niżej, więc udało mi się nie spłoszyć wszystkich okolicznych zwierząt.
   Z niemałym trudem otworzyłem okno i gorączkowo pomachałem do Vanilli, która natychmiast wysiadła z furgonetki. Szybkim krokiem zbliżyła się do okienka.
- Co jest? – jęknęła, opierając się o tylne koło.
- Utknęliśmy – powiedziałem krótko. Dziewczyna obeszła traktor dookoła, chcąc sprawdzić, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji jesteśmy.
- Jesteśmy w bardzo beznadziejnej sytuacji – rzekła, gdy z powrotem znalazła się przy oknie. Co ona czyta mi w myślach, czy jak? – Całe prawe przednie koło jest zakopane w śniegu. Lewe trochę też. Myślisz, że damy radę sami go wyciągnąć? – zapytała, zdejmując czapkę z głowy, by po chwili znów ją włożyć. – Linka jest.
- Spróbować można…
   Pani Spencer podjechała furgonetką przed traktor, a Vanilla przywiązała gruby sznur do tylnego zderzaka furgonetki i przedniego traktora. Ona i Niall mieli pchać traktor, ja kierować, a ciocia Rosalia jechać autem. Oczywiście posprzeczaliśmy się z Vani o to, które z nas ma pchać.
- Jesteś dziewczyną, na Boga! Nabawisz się zakwasów i będziesz mieć piękne święta – mówiłem, chcąc ją przekonać. Ale gdzie tam.
- No to co, że jestem dziewczyną? Nie życzę sobie dyskryminacji z tego powodu. Jestem równie silna, co ty, Niall i wszyscy inni faceci, więc ja będę pchać i koniec kropka – upierała się blondynka. Odpuściłem. W końcu, mieliśmy być dla siebie mili, tak?
   Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie przystąpiliśmy do jego właściwej realizacji. Pomimo tego, że Viall pchał ile sił, a ja i Rosalia wciskaliśmy gaz do dechy, nie posunęliśmy się nawet o milimetr. Męczyliśmy się z tym jakieś piętnaście minut, a potem zgodnie stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. Próbowaliśmy zamieniać się rolami, ale to też nic nie dało. Niall chciał zadzwonić po pomoc, lecz na nasze nieszczęście, nie było tam zasięgu. Doszliśmy do wniosku, że ktoś zostanie w traktorze (oczywiście ja i Vanly postawiliśmy na Horana), a reszta pójdzie w las, szukać odpowiedniego świerku. Ja miałem iść z blondynką, a ciocia sama. Zapewniła nas, że na pewno się nie zgubi, bo doskonale zna ten teren.
- Ty masz nigdzie nie łazić, jasne? Bo jeżeli tu wrócę i ciebie nie będzie, to obiecuję, że znajdę cię i nogi z dupy powyrywam. A potem przykleję do twarzy – ostrzegła Horana Vanilla, na co niechętnie przytaknął.
- Spotykamy się tu równo o piętnastej, jeszcze zanim zrobi się całkowicie ciemno – powiedziałem do dziewczyn, po czym zwróciłem się do cioci: – Gdybyś znalazła coś ładnego, krzycz głośno. Powinniśmy cię usłyszeć…
- Poradzimy sobie – pani Spencer mrugnęła do nas, poczym wszyscy udaliśmy się na swoje stanowiska.


- Zimno mi, cholernie mi zimno – jęknęła Vani po raz milionowy w ciągu jakichś trzech minut.
- Powtarzasz się – zauważyłem bystro.
- No co ty nie powiesz – prychnęła. – Ale naprawdę mi zimno – mruknęła po chwili.
   Zatrzymałem się nagle. Przewracając oczami, rozłożyłem ramiona w zachęcającym geście. Vanilla spojrzała na mnie przymrużonymi oczami, lecz sekundę potem uśmiechnęła się delikatnie i przybliżyła się. Niepewnie objęła mnie w pasie i wtuliła się w mój tors (a właściwie w kurtkę), podczas gdy ja gładziłem ją po plecach. Nawet nie zarejestrowałem momentu, w którym oparłem podbródek o jej głowę i przymknąłem oczy, mrucząc z zadowoleniem. Doszedłem do wniosku, że Vanilla używa naprawdę cudownych perfum… Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy dziewczyna odsunęła się trochę, poprawiła czapkę i zerknęła mi w oczy.
- Lepiej? – spytałem cicho.
- Lepiej. Zupełnie jak w tej reklamie Snickersa – parsknęła śmiechem i ruszyła przed siebie.


- No dobrze, jeszcze raz. Łyżeczka za mamusię, za tatusia, za babunię… Pięknie, księżniczko! Za dziadziusia, za ciocię Taylor, za wujka Liama… Za wujka Harry’ego, za wujka Louisa, za wujka Zayna, za wujka… tego no, jak Niall miał na imię?
   Odwróciłem się w stronę Tay, która właśnie karmiła Lux jakąś dziwną papką i zaśmiałem się głośno.
- Chyba… wydaje mi się, że Greg – udałem, że się zastanawiam.
- Tak właśnie myślałam – blondynka pokiwała głową w zamyśleniu, wracając do karmienia córeczki Lou. – Więc dawaj jeszcze jedną łyżeczkę za wujka Grega… Ślicznie! Popatrz, zjadłaś całą zupkę! Matko święta, to nawet Niall by tyle nie zeżarł… Uszanowanie, kochana…
   Pokręciłem głową z rozbawieniem. Taylor miała naprawdę świetne podejście do dzieci. Jak tak na nie patrzyłem, miałem wrażenie, że widzę matkę i córkę. Louise po długiej podróży spała sobie w gościnnym, za to my zaoferowaliśmy się, że zaopiekujemy się małą. Nie trudno było zauważyć, że Swift i Lux uwielbiają siebie nawzajem. A ja doszedłem do wniosku, że uwielbiam patrzeć na te dwie razem.
   Podczas, gdy blondynki prowadziły bardzo interesującą konwersację, miałem za zadanie upiec trochę pierników. Tak, trudno uwierzyć, że Liam Payne wcale nie jest taki lewy w kuchni i potrafi piec pierniki. Harry chciał mi pomóc, ale stanowczo odmówiłem. On, Becky i Zayn zajmowali się sprzątaniem i świątecznym wystrojem domu, więc wolałem, żeby mi się tu nie kręcili. Vanly, Louis, Niall i ciocia Rosalia pojechali po choinkę, i znając ich szczęście, trochę im się tam zejdzie, więc Taylor, Lux i ja mogliśmy do woli wariować w kuchni. Im mniej nas tu było, tym większe prawdopodobieństwo, że przy pieczeniu obędzie się bez ofiar śmiertelnych.
   Tay udało się uśpić Lux nuceniem Last Christmas, więc zaniosła ją do Louise i wróciła, żeby mi pomóc. Robota mijała nam w bardzo przyjemnej atmosferze. Włączyliśmy radio i śpiewaliśmy, albo chociaż próbowaliśmy śpiewać wszystkie świąteczne piosenki, które puszczano. Zaczęliśmy się głośno śmiać, gdy usłyszeliśmy White Christmas.

I'm dreaming of a white Christmas
Just like the ones I used to know
Where the tree tops glisten and children listen
To hear sleigh bells in the snow 

   Śpiewaliśmy tak głośno, że Becky parę razy przychodziła pytać, czy nam gorzej. Za każdym razem odpowiedź była twierdząca. Przestaliśmy dopiero wtedy, gdy z góry dobiegł nas wściekły wrzask Lou, którą obudziliśmy…

świąteczny mumineg x

sobota, 30 listopada 2013

Perfect Stranger.

Hejka hejka! jak widzicie, to nie nowy rozdział CL, a łan szot w moim wykonaniu! zapraszam do komentowania, bo jestem ciekawa, czy jest tak źle jak myślę że jest c; taka króciutka notka, bo muszę lecieeć więc PAPAPAPAPATAKI wam, mumingi was kochajo!!!!!!

ps. ta wiem, namieszałam z tą tajemnicą lekarską, ale pomimo taty w służbie zdrowia w ogóle sie na tym nie znam... no ale to tylko fikcja literacka, mam nadzieje że wam to nie będzie przeszkadzać c;

***

muzyka.

I don’t know
Who you are
All I really know is there’s something your heart
That makes me feel
It’s a new start
All I really know is there’s something your heart

Od zawsze bardzo lubiłam spacerować. Najlepiej samotnie – choć jestem osobą, która o wiele lepiej czuje się w towarzystwie. Jednak ten spacer wcale nie był przyjemny. Zimne powiewy wiatru muskały moje zaróżowione policzki i nos, a idealną ciszę przerywały jedynie przejeżdżające samochody, śnieg skrzypiący pod moimi butami i odgłosy ostrego kasłania. Wracałam właśnie z apteki, gdzie kupiłam jakieś tabletki, syropy i przede wszystkim antybiotyk dla siebie. Grypa to coś, czego naprawdę nie lubię. Co chwilę przykładałam zmarzniętą rękę do ust, aby nie kaszleć aż tak głośno, chociaż właściwie to i tak nic nie dawało. Głowa bolała jak diabli, ale na szczęście nie wydawało mi się, żebym miała gorączkę. Postanowiłam sobie, że po powrocie do domu to sprawdzę, tak dla stuprocentowej pewności. Do tego wszystkiego mój nos zamienił się w Niagarę, w efekcie czego dłoń co kilka sekund nurkowała w kieszeni płaszcza po chusteczki. Jak słowo daję, choroba w zimie to chyba najgorsze, co może być.
Westchnęłam, zadowolona z faktu, że idę właśnie uliczką mniej ruchliwą. Gdybym przez całą drogę musiała znosić ten okropny gwar, chyba by mi głowa odpadła. Leniwie wygrzebałam telefon z lewej kieszeni kurtki i zerknęłam na godzinę. Piętnasta dwa, a ja jeszcze nie jadłam obiadu. O dziwo, wcale nie byłam głodna. Jednak ani na chwilę nie zapomniałam o moim brzuchu, którego mięśnie bolały za każdym razem, gdy szarpały mną napady kaszlu. Przez gardło też by mi raczej nic nie przeszło, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję.
Omiotłam wzrokiem okolicę. W oczy rzuciła mi się sylwetka chłopaka idącego drugą stroną ulicy. Poprawiłam okulary na nosie, przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. Spod jego słodkiej, różowej czapki z trzema pomponami wystawały brązowe kosmyki włosów. Oczy wpatrzone były w ekran komórki. Z powodu dalekiej odległości nie potrafiłam określić ich koloru. Brwi lekko zmarszczone, jakby w zamyśleniu; zadarty, zaczerwieniony nosek; zaróżowione policzki; spierzchnięte usta, które co chwilę zwilżał językiem; to wszystko sprawiało, że chłopak na pierwszy rzut oka wydawał się naprawdę uroczy. I mimo całej mojej otwartości i śmiałości do ludzi, obawiałam przejść na drugą stronę ulicy i zagadać. Na usprawiedliwienie miałam, że… że podczas przechodzenia przez jezdnię mógłby mnie ktoś przejechać czy coś… Tak, to zdecydowanie prawdopodobne. A poza tym, to byłoby trochę dziwne, zaczepiać nieznanego mi osobnika płci przeciwnej, w dodatku na tak opustoszałej uliczce… Mógłby wziąć mnie za gwałciciela… Więc nie, wolałam nie ryzykować.
Znacznie zwolniłam chód, by móc lepiej przyjrzeć się nieznajomemu. Poruszaliśmy się w tym samym kierunku, do zakrętu, który prowadził do bardziej zatłoczonej części miasta. Mieszkałam w centrum, choć nienawidziłam tego całego zgiełku. Od zawsze pragnęłam zamieszkać gdzieś na wsi, z mnóstwem kotów, ogródkiem z kwiatami i warzywami, sadem pełnym drzew owocowych…  Ale jeszcze nie znalazłam takiego miejsca, niestety.
Kaszlnęłam głośno, a wtedy tajemniczy chłopak podniósł wzrok znad komórki. Rozglądał się chwilę, zanim natrafił wzrokiem na mnie. Zatrzymał się, cały czas skanując mnie spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi, gdy zachichotał delikatnie i spuścił głowę, kręcąc nią lekko. Parsknęłam cicho, uśmiechając się pod nosem. Ten chłopiec bardzo mnie intrygował, nasz krótki kontakt wzrokowy sprawił, że jeszcze bardziej zapragnęłam go poznać. Było w nim coś… innego. Coś, czego nie potrafiłam określić.
Nieznajomy ponownie zajął się swoim telefonem, a moją uwagę przykuł samochód, który właśnie skręcał w „naszą” uliczkę. Na chwilę skierowałam swój wzrok na opakowanie chusteczek, aby wyjąć z niego jedną chusteczkę. Gdy z powrotem podniosłam wzrok, serce dosłownie stanęło. Mój mózg zarejestrował jedynie moment, kiedy pod wpływem uderzenia ciało chłopaka bezwładnie opada na ziemię i stacza się do rowu. Ale kierowca nie zatrzymał się, tak jak przewidywałam. Nie zdejmując nogi z gazu, pojechał przed siebie, najwyraźniej nie zaprzątając sobie głowy potrąconym chłopcem. Przez początkowe sekundy stałam jak sparaliżowana. Pierwszy raz byłam świadkiem wypadku, a na dodatek wstrząsnęło mną zachowanie sprawcy. Nagle zapomniałam o wszystkich zasadach postępowania z rannymi. Krótko mówiąc, wszystkie zajęcia z pierwszej pomocy poszły w cholerę.
Ocknąwszy się, puściłam się pędem w stronę tajemniczego chłopaka, po drodze wrzeszcząc coś w rodzaju „Chryste Panie” bardziej z przerażenia, niż chęci zawiadomienia kogokolwiek. Stojąc już na krawężniku, jedynie dla zachowania pozorów przestrzegania prawa, kiwnęłam głową w obie strony, choć moje oczy cały czas skupione były na sylwetce w rowie.
- Stój! Nie ruszaj się, nie dotykaj niczego, to znaczy… nie podnoś się, nie próbuj, słyszysz?! – darłam się, widząc, jak różowy, podpierając się na prawej ręce, usiłuje wstać, lecz po chwili znów opada na śnieg z głośnym jękiem.
Dobiegłam do chłopaka, przy krawędzi rowu niefortunnie zahaczając nogą o jakiś wystający kamień, w efekcie czego już po chwili leżałam plackiem tuż obok niego. Natychmiast podniosłam się na kolana, plując przy tym śniegiem na cztery strony świata. Nabrałam głęboko powietrza i…
- Cześć.
„Brawo, po prostu świetnie! Gratulacje, właśnie wygrałaś plebiscyt na debilkę roku! Facet potrącony przez samochód, a ty zamiast zapytać o jego zdrowie, bawisz się w jakieś idiotyczne powitania…”
- Um… cześć – nieznajomy odezwał się niepewnie, uśmiechając się z zakłopotaniem.
Podejście drugie.
- Wszystko w porządku? Co cię boli? Złamałeś coś? Pamiętasz, jak masz na imię? Wiesz, jak dojść do domu? – „Może jednak trzeba było obejść się bez drugiego podejścia…” – Przy spadaniu na ziemię bardzo się potłukłeś? Potrzebujesz, żeby cię ułożyć w pozycji bezpiecznej? Możesz mó…
Szatyn zakrył mi usta lewą (zimną, ale niezwykle miękką) dłonią i zaśmiał się melodyjnie. Jego śmiech… Brzmiał tak cudownie, tak niewinnie i beztrosko…
- Spokojnie, dziewczyno, nie pędź tak! Żyję! – zawołał rezolutnie i (ku mojemu niezadowoleniu) zabrał rękę z mojej twarz. – Nie bój się, pamiętam, że mam na imię Louis – jego usta wygięły się w przepięknym uśmiechu. – A ty?
- Ja co? – zmarszczyłam brwi. Ogłupił mnie, dosłownie mnie ogłupił. Musiałam porządnie wziąć się w garść, żeby nie zrobić z siebie większej idiotki, niż jestem.
- Jak masz na imię – wyjaśnił.
- Annie – wychrypiałam cicho, nie mogąc oderwać wzroku od jego nieziemskich, błękitnych oczu, wpatrujących się wprost  we mnie. „A myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach…” – Więc co ci jest? – ocknęłam się gwałtownie, przypominając sobie o sytuacji, w jakiej aktualnie się znajdowaliśmy.
- Cóż… boli mnie prawa ręka – stwierdził.
- Upadłeś na nią? Louis kiwnął głową. – Cholera, może być złamana. Dzwonię po karetkę – mruknęłam, wyciągając telefon z kieszeni jeansów.
- Po co ci karetka? – przewrócił oczami. – Dam radę dojść do domu…
- Nawet nie próbuj dyskutować, bo i tak nic ci to nie da. Poza tym, jedziesz do szpitala, a nie do domu.
Przy akompaniamencie głośnych jęków Louisa dodzwoniłam się do miłej dyspozytorki, która po wysłuchaniu mojej dramatycznej wersji wydarzeń obiecała wysłać do nas wolną karetkę. Podczas oczekiwania na nią, pomogłam szatynowi podnieść się do pozycji siedzącej i zorganizowałam mu oparcie w postaci moich własnych pleców. Przy okazji odkryliśmy, że boli go również prawa noga i raczej nie może nią poruszać.
Wymieniliśmy przez ten czas parę zdań na swój temat. Dowiedziałam się, że Louis ma na nazwisko Tomlinson, w grudniu skończy dwadzieścia dwa lata i właśnie wybierał się do sklepu.
- Zauważyłem cię już wcześniej, ale chyba bałem się spojrzeć na ciebie dłużej – przyznał i byłam pewna, że się uśmiechnął.
- Wyglądasz na dosyć śmiałego – rzekłam.
- Ogólnie taki jestem, ale tracę resztki odwagi, jeśli chodzi o dziewczyny. A gdy są choć w połowie tak piękne jak ty, to już zupełnie…
Poczułam palące ciepło w okolicach policzków. Ten chłopak był naprawdę czarujący, błyskotliwy, przystojny, uroczy i muszę przyznać, że z minuty na minutę lubiłam go coraz bardziej. Wydawał się świetnym towarzyszem. Mówił, chwilami więcej niż ja, a to nie lada wyczyn. Niezbyt podobała mi się moja pozycja, ponieważ nie mogłam patrzeć na jego anielską twarz.
Oboje automatycznie zwróciliśmy głowy w prawo, kiedy usłyszeliśmy koguty karetki.
- Musieli włączać to dziadostwo? – mruknął Louis gburowatym tonem. – To nie jest ciężkie wstrząśnięcie mózgu, tylko boląca ręka i noga…
- A kto wie? Jak walnąłeś łbem o kamień to możesz dostać wstrząśnienia mózgu i umrzeć…
- Jesteś naprawdę wspaniałą pocieszycielką – parsknął.

***

Nie potrzebowałem tych wszystkich badań. Czułem się świetnie, oczywiście nie licząc bolących kończyn, które okazały się być złamane. Dowiedziałem się, że jestem skazany na gips na prawej ręce i nodze przez następne trzy tygodnie. Nie uśmiechało mi się spędzać tego czasu samotnie, bo szczerze wątpię, bym sobie poradził.
- Więc kim jest pani dla poszkodowanego?
Padło pytanie, które miało zadecydować o tym, czy Annie dowie się o moich urazach. bo przecież obowiązywała ich ta durna tajemnica lekarska i doktor nie zgodził się powiadamiać kogoś, kto nie jest ze mną związany w żaden sposób. Nie przyjmował do wiadomości nawet tego, że Niall, mój serdeczny przyjaciel  jest na drugim końcu kraju i dla mnie mógłby się pofatygować, aby tu przyjechać i się mną zająć, gdyby tylko został poinformowany. Sam bym do niego zadzwonił, ale moja komórka ucierpiała podczas wypadku o wiele bardziej niż ja, więc teraz w ogóle nie nadawała się do użytku. Oczywiście powinienem podać numer telefonu mamy, ale tak się składa, że nie znam go na pamięć…
- Ja, um… – Annie zmarszczyła brwi, zaplatając ręce przed sobą.- Ja jestem jego… narzeczoną?
Odwróciła twarz w moją stronę, po czym przelotnie spojrzała na mnie bezradnie, z lekkim grymasem.  
- Nasze relacje są bardzo zwięzłe – zwróciła się z powrotem do lekarza i dla potwierdzenia swoich słów, złapała mnie za lewą dłoń.
Po moim ciele przeszedł przyjemny prąd. Sposób, w jaki jej palce zaciskały się na moich sprawiał, że dosłownie rozpływałem się od środka. Skóra dziewczyny była tak cudownie miękka…
- Dobrze – westchnął lekarz. – Pan Tomlinson nabawił się lekkiego wstrząśnienia mózgu – Annie posłała mi spojrzenie z kategorii „A nie mówiłam?” . – Oprócz tego ma złamaną rękę i zwichniętą kostkę. Większych urazów się nie dopatrzyliśmy. Policja od razu po waszych zeznaniach zaczęła poszukiwać sprawcy wypadku…  – „Bla, bla, bla… Przejdź do końcówki swojej wypowiedzi, bardzo cię proszę doktorku”. – Pan Tomlinson na pewno będzie miał spore kłopoty z normalnym funkcjonowaniem, więc odpowiedzialność za niego spoczywa teraz w pani rękach.
Annie cierpliwie potakiwała na każde zalecenie lekarza. Było tego mnóstwo, więc gdy już sobie poszedł, odetchnęła z ulgą i odwróciła się w moją stronę, nie mogąc zmazać z ust wesołego półuśmieszku.
- Najwyraźniej jestem na ciebie skazany przez najbliższy miesiąc, moja droga narzeczono – zachichotałem.
- Najwyraźniej – przytaknęła, niewinnie wzruszając ramionami i rozsiadła się wygodniej na swoim krześle.

***

- Witaj, kochanie!
Łokciem otworzyłam drzwi od sali Louisa i wgramoliłam się do środka. Chłopak pomachał mi na przywitanie, rzucając głośne „Jak miło cię widzieć, kwiatuszku”. Oboje parsknęliśmy śmiechem. Nasz Kochany Doktorek – jak zwykliśmy go nazywać – chyba uwierzył w nasze zwięzłe relacje, a nam spodobała się zabawa w wymyślanie coraz to głupszych przezwisk dla siebie nawzajem. Choć tak naprawdę, nasze relacje rzeczywiście stawały się coraz bardziej zwięzłe. Myślę, że te dni spędzone razem w szpitalnej sali nie poszły na marne i teraz bez obaw mogłam nazywać go swoim przyjacielem.
Oprócz tego, chyba zaczynałam czuć do niego coś więcej. Oczywiście bałam się przyznać przed samą sobą, że wcale nie chcę być jedynie jego przyjaciółką. Że chciałabym, żeby każdy jego cudowny uśmiech kierowany był do mnie. Że chciałabym, aby był mój…
Podeszłam do łóżka i położyłam na krześle wszystkie siatki z jedzeniem, które przyniosłam. Tommo zdrową ręką chwycił mnie za ramię i przyciągnął do siebie, by złożyć na moim policzku słodki pocałunek. Uśmiechnęłam się szeroko, zapewne  rumieniąc się przy tym jak zidiociała.
- Jak się czujesz, Loui? Przyniosłam ci mnóstwo żarcia, ale ustalmy, że nie możesz się zbytnio objadać i ja muszę ci pomóc w zjedzeniu tego wszystkiego.
- Chciałbym zaprzeczyć, ale prędzej się porzygam, niż zjem wszystkie te czekolady naraz – parsknął śmiechem, zaglądając do najbliższej torby.
- Ależ to żaden problem – wzruszyłam ramionami i zaczęłam grzebać w jednej z reklamówek, w poszukiwaniu wszystkich tabliczek, jakie kupiłam. – Więc, mamy dwie łaciate, trzy mleczne, orzechową, truskawkową, z toffi  i jedną z rodzynkami, specjalnie dla ciebie – zademonstrowałam mu wszystkie wymienione produkty.
- Wyobrażam sobie minę sprzedawcy…
- Była bardzo zabawna – potwierdziłam, rozpakowałam mu rodzynkową i rzuciłam w jego stronę. Trafiłam w twarz, ale to szczegół. Sama zabrałam się za łaciatą.
- Masz dla mnie jakieś dobre wieści? – zapytał z pełną paszczą.
-  Nasz Kochany Doktorek powiedział, że dzisiaj porobią ostatnie badania i jak wszystko pójdzie dobrze, to wieczorem wychodzisz – zatkałam sobie uszy, żeby nie ogłuchnąć przez jego okrzyk radości.
- A gips? – zapytał z nadzieją.
- Nasz Kochany Doktorek powiedział, że po badaniach wszystko się wyjaśni – usiadłam na łóżku obok Lou.
- Cytaty Naszego Kochanego Doktorka są wkurzające, zwłaszcza w twoim wykonaniu – chłopak zachichotał po cichu, na co przewróciłam oczami.
- Już niedługo się z nim pożegnamy – uśmiechnęłam się, zacierając ręce na samą myśl. Ten człowiek to naprawdę okropnie irytujące stworzenie. – I z twoim gipsem też. A szkoda, bo lubię patrzeć, jak męczysz się z drapaniem słomką…
- Jesteś taka podła – Tommo pokręcił głową z rozbawieniem.
- Wiem o tym – stwierdziłam po odkaszlnięciu i wepchałam sobie do buzi kolejne trzy kawałki czekolady.

***

- Alleluja! Alleluja! Alle… śpiewaj ze mną – szturchnąłem Annie ze śmiechem, gdy wychodziliśmy ze szpitala.
- Co z tobą nie tak? – dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując wyglądać poważnie, jednak jej oczy cały czas pozostawały roześmiane.
- Wszystko – zachichotałem i otworzyłem przed nią frontowe drzwi budynku. – Idziemy do mnie na herbatę?
- Na herbatę? – udała zawiedzioną. – Liczyłam na coś więcej… - mruknęła, puszczając mi oczko.
- Masz coś konkretnego na myśli? – poruszyłem brwiami. Zatrzymałem się i złapałem ją w talii, przyciągając do siebie.
- Miałam nadzieję, że ty się wykażesz – uśmiechnęła się zawadiacko.
Nie czekając na pozwolenie, przycisnąłem swoje usta do jej. Smakowały dokładnie tak, jak się spodziewałem: czekoladą. Na szczęście nie odepchnęła mnie. Zacisnęła palce na mojej koszuli, odwzajemniając pocałunek. Była idealna. I chciałem, żeby należała tylko do mnie.
- Więc jak będzie z tą herbatą? – spytałem, gdy oderwaliśmy się od siebie.

- Piję tylko owocową – puściła mi oczko, splatając swoje palce z moimi.

niedziela, 3 listopada 2013

15. “ Nowy dywanik podłogowy”


   Godzina osiemnasta jest przeważnie porą, kiedy mogę w spokoju oddać się słodkiemu nic nie robieniu. Najczęściej przed osiemnastą kończę wszystkie rzeczy, jakie miałam do zrobienia po południu, więc do godziny dziewiętnastej mam pełny luz. Potem muszę oczywiście pójść nakarmić zwierzęta, zamknąć bramę, zaparkować traktor i takie tam… czasami też jadę na skup, bo wieczorami są mniejsze kolejki i nie stoję tyle czasu.
   Wracając do godziny osiemnastej: aktualnie siedziałam sobie po turecku na fotelu w salonie i czytałam książkę. Louis parę razy przyłaził i przyglądał się mi, jako osobie obłąkanej umysłowo, która czyta książkę (co dla niego jest zajęciem naprawdę nieludzkim). Starałam się ignorować jego obecność i skupić na Ani z Zielonego Wzgórza, ale było to trochę trudne, zważając na to, że cały czas dziamolił i machał mi rękami przed oczami. Serio, ja go kiedyś wezmę i wrzucę do rzeki. Bez żadnych wyrzutów sumienia, z wyraźną satysfakcją będę patrzeć, jak mój najukochańszy przyjaciel (czujecie ten sarkazm?) robi efektowne bul bul.
   Kiedy już definitywnie się go pozbyłam (spokojnie, to jeszcze nie zabójstwo), czyli dosłownie mówiąc, wykopałam go za drzwi, chwyciłam w dłoń garść orzeszków z miski i na nowo zagłębiłam się w lekturze. Może to i nie jest książka dla osób w moim wieku, ale bardzo ją lubię i często do niej wracam. Uprzedzając pytanie: tak, Tomlinson się czepiał.
   Po jakichś czterdziestu czterech stronach (po około piętnastu minutach) drzwi wejściowe otworzyły się z głośnym hukiem i jakieś rozwrzeszczane towarzystwo wlazło mi do chałupy. Po głosach stwierdziłam, że to prawdopodobnie damskie towarzystwo, a dokładnie trzyosobowe. Nie myliłam się, bowiem chwilę potem, w progu salonu stanęła Becky, Taylor i jakaś nieznana mi rudowłosa.
- Ognisko robimy, ludzie!
   Brunetka uśmiechnęła się entuzjastycznie (czyli tak, jak zawsze). W myślach policzyłam do trzech. Kroki na schodach. Sylwetka Stylesa, zderzająca się z futryną drzwi. Horan, wpadający na jego plecy. No i efekt końcowy, czyli nowy dywanik podłogowy Narry.
- Czy ktoś mówił coś o ognisku? – Zayn zbiegł po schodach, no i oczywiście wywalił się na nowy dywanik podłogowy.
- KANAPKA! – entuzjastyczny wrzask Louisa, towarzyszył zawodzeniu Harry’ego, czyli dolnej części nowego dywaniku podłogowego.
- O Jezusie – Taylor przejechała sobie ręką po twarzy.
- To było do przewidzenia – mruknęła Becky, kręcąc głową z politowaniem. – Carol, poznaj chłopaków…
- Czekajcie, jeszcze ja! – ten, kto kiedykolwiek sądził, że Liam jest najrozsądniejszym członkiem zespołu One Direction, od zawsze żył w podłym kłamstwie. Payne zjechał po poręczy schodów i z hukiem wylądował na zwłokach Tomlinsona.
- Złaźcie ze mnie, do cholery! Nie jesteście piórkami! – wrzeszczał zgnieciony Harry, próbując w jakiś sposób zrzucić to bydło z siebie. Udało się. Posypali się jak domek z kart, każdy w inną stronę.
- Ty z nimi mieszkasz, tak? – owa Carol zwróciła się do mnie. Pokiwałam głową. – Sądzę, że powinnaś zwrócić się do sądu o odszkodowanie…
- No wreszcie jedna mądra – westchnęłam, podając jej rękę, którą od razu uścisnęła. – Vanilla Spencer.
- Caroline Sommers, miło poznać – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło. – Jestem siostrą cioteczną Becky, jak coś…
- Serio? – wybałuszyłam oczy na te dwie. – Niepodobne wcale, co nie TayTay?
- No… i poziom IQ inny zupełnie… - blondynka kiwnęła głową.
- Oczywiście. Caroline ma zdecydowanie większy… - stwierdziłam i dostałam w łeb. – Coś mówiłaś o ognisku, Gomez… – zerknęłam na chłopaków, którzy zdążyli już pozbierać się z podłogi i przywitać z rudą. Przeniosłam wzrok z powrotem na Becky, oczekując odpowiedzi.
- Tak… pomyślałyśmy z dziewczynami, że jest ciepło, więc moglibyśmy zrobić ognisko… Taylor przyniosła kiełbaski – krasnal wyszczerzył się, zachęcająco ruszając brwiami, a Swift pomachała mi przed oczami czterema paczkami kiełbasy. Wcześniej nawet nie zauważyłam, że ma je w ręce…
- CHŁOPAKI! Ogarnijcie downa, bo sprawa jest – posłałam karcące spojrzenie każdemu z osobna, zakładając ręce na piersi.
- Zamieniamy się w słuch – Harry zasalutował.
- Robimy ognisko?
- Kiedy? – Niall zmarszczył brwi.
- Teraz – Tay wzruszyła ramionami.
- Ok! Mnie pasuje – posypała się lawina mnie też, wobec tego całą dziewiątką rozpoczęliśmy przygotowania do ogniska. Co tym razem?


- Gałęzie… gałęzie, gdzie tu są gałęzie?
- Hm… no zastanówmy się… wszędzie? – odparłem sarkastycznie, gestem rąk pokazując przestrzeń wokół nas, dosłownie obsypaną gałęziami różnego rodzaju, długości, szerokości, grubości i gatunku.
- Zayn, chodziło mi o te właściwe gałęzie – Niall sprostował swoją wcześniejszą wypowiedź.
- Horan, jak Boga kocham, wszystkie są takie same! – jęknąłem, schylając się po kolejnego patyka. – Nie stój tu jak kołek, tylko mi pomóż. Kazali nam szybko przynieść, bo już rozpalają…
- No jak ja nie wiem, które mam brać no!
- Jakiekolwiek, matko…
   Horan to naprawdę problematyczne stworzenie. Podczas, gdy ja miałem już całe wiadro gałęzi, on trzymał w ręce jednego badyla i przyglądał mu się zaciekle. Z taką podejrzliwością w oczach, jakby go miał zaraz zeżreć. Więc po prostu mu go zabrałem.
- Rusz dupę, Nialler – mruknąłem, skupiając całą swoją uwagę (a przynajmniej jej część, bo reszta ganiała za Horanem po lesie) na tym, żeby nie wysypać gałęzi, albo żeby się nie wywalić gdzieś po drodze na podwórek.
   Dotarliśmy szczęśliwie. O dziwo, ani ja, ani Horan się nie wyglebiliśmy. Cud!
- Masz – podałem Liamowi gałęzie i wytarłem ręce o bluzkę blondyna. Nie zauważył, co za frajer.
   Louis i Li szybko rozpalili ognisko. W czasie, gdy my podsycaliśmy płomień, Carol i Becky przyszły z prowiantem. Chwilę potem pojawili się jeszcze Harry i Vanilla. Swoją drogą, pierwszy raz wzięła go ze sobą dobrowolnie do stodoły. Tym razem obiecał, że naprawdę będzie się starał jej pomagać, a nie przeszkadzać. No i chyba dotrzymał słowa, bo Vanly nie wykazywała żadnych oznak zdenerwowania.
   Carol zaczęła sprawnie nabijać kiełbasę na te takie metalowe, ostre pręty (naprawdę ostre, nie pytajcie skąd wiem). Niall nalewał sok jabłkowy do kubeczków i uwaga, uwaga: nie rozlał ani kropelki! Vanilla pobiegła do tego swojego pilnie strzeżonego ogrodu, mówiąc, że zaraz wróci. No i wróciła. Po jakichś dwóch minutach, z gitarą w dłoni.
- Nie wiedziałem, że umiesz grać – zmarszczyłem brwi.
- Wy jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiecie – zaśmiała się. – Na banjo też, ale TayTay tak myśli, że w ogóle nie myśli, więc nie wzięła…
- Spadaj, słyszałam to! – rzuciła Taylor, podnosząc wzrok znad swojej kiełbaski, którą aktualnie przypiekała nad ogniem.
- Miałaś to słyszeć – Vanly wzruszyła ramionami. – Nie dotykać – posłała wszystkim uważne spojrzenie, po czym ostrożnie położyła gitarę na jednym z pieńków, przytaszczonych tutaj przez nią i Hazzę.
   Zdecydowałem się usiąść na pieńku obok instrumentu, żeby lepiej się mu przyjrzeć. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to kilka jakichś niestarannych napisów. Po chwili skojarzyłem, że wszystkie są nabazgrane pismem Taylor. Cztery jej autografy jeszcze bardziej utwierdziły mnie w tym przekonaniu. Pochyliłem się lekko, aby móc odczytać napisy.

 
„26.11.2006

Mój pierwszy koncert! Życz mi szczęścia Vanly x

And when you think Tim McGraw, I hope you think my favorite song…

Taylor x”

 
“22.04.2009

Fearless Tour! Obym nie wywaliła się na scenie…

Because these things will change.

Taylor x”

 
“08.02.2011

Speak Now World Tour… Mam nadzieję, że twój kopniak na szczęście podziałał x

I go back to December all the time.

Taylor x”

 
“12.03.2013

Red Tour! Mam pozdrowić Eda?

Wind In my hair, I was there, I remember it all too well.

Taylor x”

 
- Ładne mam pismo, nie? – usłyszałem śmiech Swift gdzieś nad swoją głową.
- Piękne – pokręciłem głową z rozbawieniem. – Zawsze to robisz? – kiwnąłem głową w stronę gitary. Przytaknęła.
- Taka nasza tradycja. Podpisuję się jej przed każdą trasą, a ona może zobaczyć to dopiero, kiedy już wyjadę – wytłumaczyła.
- To gitara Vanilli? – zainteresowałem się.
- Tak. Często gramy razem – uśmiechnęła się i zajęła sprawdzaniem, czy jej kiełbaska się już upiekła.
- Idź po swoją gitarę, to nam zagracie! – ożywiłem się natychmiast, uznając swój pomysł za genialny.
   Dziewczyna przewróciła oczami, ale posłusznie podniosła się z miejsca, położyła swoją kiełbasę na talerzyku i biegiem ruszyła – jak mniemam – do swojego domu.
   Tym czasem ja leniwie chwyciłem za koniec kija Tay, na drugi jego koniec nabiłem pierwszą lepszą kiełbaskę i podszedłem bliżej ogniska, by zacząć ją piec. Już po jakichś dwóch minutach znudziło mi się trzymanie kijka cały czas w powietrzu, więc bez jakiegokolwiek głębszego namysłu oparłem go o kawałek drewna tak, że kiełbaska dyndała sobie spokojnie w płomieniu. Zadowolony ze swojej kreatywności, okrążyłem ognisko, by usiąść obok Harry’ego.
- Co tam?
- Stary, od czasu naszej ostatniej rozmowy niewiele się zmieniło – spojrzał na mnie spod grzywki (nie podpiął jej! Ha!).
- No wiem, chciałem jakoś zagadać – machnąłem ręką.
- Czy tobie też jest tak gorąco jak mi? – spytał po dłuższej chwili milczenia.
- Na pewno nie aż tak gorąco jak tobie, bo ty, gdy patrzysz na tą rudą, to aż skwierczysz- zaśmiałem się i dostałem kuksańca w bok. – Dobra, dobra, już idę – wstałem, wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.
- Komuś się chyba jara kiełbaska – odwróciłem głowę w stronę Vanly, która palcem pokazywała… no, zgadnijcie, czyją kiełbaskę. Tak, oczywiście, że moją.
   Rzuciłem się pędem do kija. Szybko podniosłem go z pieńka i zająłem się stwierdzaniem, w jak bardzo opłakanym stanie jest moja kolacja. I stwierdziłem, że bardzo. Bo kiełbaska nie była brązowa, choć według wstępnych hipotez właśnie tak miała wyglądać, a czarna, przypominająca trochę węgiel. Wobec tego ubłagałem jakoś Vanillę, żeby upiekła mi kiełbaskę. Nie chciałem ryzykować kolejnej zmarnowanej porcji…


- Wróciłam! – sapnęłam po wyhamowaniu pięć centymetrów od Zayna. Uważając przy tym na gitarę, oczywiście.
- To ty gdzieś byłaś w ogóle? – zdziwił się Spencer. Przewróciłam oczami.
- Fajnie, jestem tak niewidzialna, że nawet nie zauważasz, kiedy mnie nie ma – prychnęłam, posyłając blondynce gburowate spojrzenie. Ta jedynie uśmiechnęła się szeroko i pokazała mi język.
- No to dawajcie – Louis spojrzał wymownie na nasze gitary. Kiwnęłam głową, siadając obok Vanilli na pieńku.
- Co gramy? – zapytałam, chwytając swoją gitarę w dłoń. Moja towarzyszka uczyniła to samo ze swoją.
- Coś znanego – rzuciła, by po chwili delikatnie szarpnąć za struny. Zaczęła grać dobrze znaną mi melodię, do której szybko się dołączyłam. Louis pierwszy załapał.
- Well you done done me and you bet I felt it,I tried to be chill but you're so hot that I melted – Tommo zaśpiewał początkowe wersy, zaczynając zabawnie podrygiwać w rytm muzyki.
- I fell right through the cracks, now I'm trying to get back – następnie dołączyła się Vanilla, puszczając mi oczko.
- Before the cool done run out, I'll be giving it my bestest, and nothing's gonna stop me but divine intervention – Niall uśmiechnął się wesoło.
- I reckon it's again my turn, to win some or learn some – Becky nieśmiało włączyła się w śpiew.
- But I won't hesitate no more, no more, it cannot wait, I'm yours – tym razem wszyscy, ze śmiechem zaintonowaliśmy kolejne wersy.
- Well open up your mind and see like me, open up your plans and damn you're free. Look into your heart and you'll find love, love, love, love... – nadszedł czas na moje solo.
- Listen to the music of the moment people dance and sing, we're just one big family – Harry podniósł się z miejsca i zaczął tańczyć (to chyba był taniec, trudno powiedzieć).
- And it's our God-forsaken right to be loved, loved, loved, loved, loved... – tym razem Carol popisała się głosem (całkiem niezłym, zresztą).
- So, I won't hesitate no more, no more, it cannot wait, I'm sure – Zayn bez namysłu dołączył do Hazzy.
- There's no need to complicate, our time is short, this is our fate, I'm yours – Liam bujał się na pieńku do rytmu. I – uprzedzając wszelkie pytania – oczywiście, że z niego spadł. Wylądował dupą pięć centymetrów od ogniska.
   Resztę piosenki prześpiewaliśmy wspólnie. Było przy tym dużo śmiechu. Każdy jakoś się wykazał, no i oczywiście popisał się głosem. I wreszcie wszyscy szczęśliwi. Poprosimy więcej takich wieczorów…

***
siemsoooon!
wreszcie napisałam to gówno. udało mi się, jeeej!
jestem ciekawa, jak Wam się kochani podoba... dlateeeego
dlatego dlatego mam prośbę.
taką wieeeeelką
 
WSZYSCY, KTÓRZY TO CZYTAJĄ, NIECH ZOSTAWIĄ KOMENTARZ POD TYM ROZDZIAŁEM.
NIE MUSI BYĆ JAKIŚ WYBITNIE DŁUGI CZY COŚ, WYSTARCZY JEDNO "SUPER" "FAJNE" ALBO NA PRZYKŁAD "CO ZA ŻAL" LUUB "JEDNO WIELKIE GUNWO"
ROZUMIECIE, NIE? C:
chcę zobaczyć, ile Was jest x
 
no fięc stosujcie się do mojej prośby, a ja tym czasem spadam spaaać
dobranoc Wam, do następnego! x
Wasz mumineg.