ps. ta wiem, namieszałam z tą tajemnicą lekarską, ale pomimo taty w służbie zdrowia w ogóle sie na tym nie znam... no ale to tylko fikcja literacka, mam nadzieje że wam to nie będzie przeszkadzać c;
***
muzyka.
I
don’t know
Who you are
All I really know is there’s something your heart
That makes me feel
It’s a new start
All I really know is there’s something your heart
Who you are
All I really know is there’s something your heart
That makes me feel
It’s a new start
All I really know is there’s something your heart
Od zawsze bardzo lubiłam spacerować. Najlepiej samotnie –
choć jestem osobą, która o wiele lepiej czuje się w towarzystwie. Jednak ten
spacer wcale nie był przyjemny. Zimne powiewy wiatru muskały moje zaróżowione
policzki i nos, a idealną ciszę przerywały jedynie przejeżdżające samochody,
śnieg skrzypiący pod moimi butami i odgłosy ostrego kasłania. Wracałam właśnie
z apteki, gdzie kupiłam jakieś tabletki, syropy i przede wszystkim antybiotyk
dla siebie. Grypa to coś, czego naprawdę nie lubię. Co chwilę przykładałam
zmarzniętą rękę do ust, aby nie kaszleć aż tak głośno, chociaż właściwie to i
tak nic nie dawało. Głowa bolała jak diabli, ale na szczęście nie wydawało mi
się, żebym miała gorączkę. Postanowiłam sobie, że po powrocie do domu to
sprawdzę, tak dla stuprocentowej pewności. Do tego wszystkiego mój nos zamienił
się w Niagarę, w efekcie czego dłoń co kilka sekund nurkowała w kieszeni
płaszcza po chusteczki. Jak słowo daję, choroba w zimie to chyba najgorsze, co
może być.
Westchnęłam, zadowolona z faktu, że idę właśnie uliczką
mniej ruchliwą. Gdybym przez całą drogę musiała znosić ten okropny gwar, chyba
by mi głowa odpadła. Leniwie wygrzebałam telefon z lewej kieszeni kurtki i
zerknęłam na godzinę. Piętnasta dwa, a ja jeszcze nie jadłam obiadu. O dziwo,
wcale nie byłam głodna. Jednak ani na chwilę nie zapomniałam o moim brzuchu,
którego mięśnie bolały za każdym razem, gdy szarpały mną napady kaszlu. Przez
gardło też by mi raczej nic nie przeszło, wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że
zaraz zwymiotuję.
Omiotłam wzrokiem okolicę. W oczy rzuciła mi się sylwetka
chłopaka idącego drugą stroną ulicy. Poprawiłam okulary na nosie,
przekrzywiając głowę z zaciekawieniem. Spod jego słodkiej, różowej czapki z
trzema pomponami wystawały brązowe kosmyki włosów. Oczy wpatrzone były w ekran
komórki. Z powodu dalekiej odległości nie potrafiłam określić ich koloru. Brwi
lekko zmarszczone, jakby w zamyśleniu; zadarty, zaczerwieniony nosek;
zaróżowione policzki; spierzchnięte usta, które co chwilę zwilżał językiem; to
wszystko sprawiało, że chłopak na pierwszy rzut oka wydawał się naprawdę
uroczy. I mimo całej mojej otwartości i śmiałości do ludzi, obawiałam przejść
na drugą stronę ulicy i zagadać. Na usprawiedliwienie miałam, że… że podczas
przechodzenia przez jezdnię mógłby mnie ktoś przejechać czy coś… Tak, to
zdecydowanie prawdopodobne. A poza tym, to byłoby trochę dziwne, zaczepiać
nieznanego mi osobnika płci przeciwnej, w dodatku na tak opustoszałej uliczce…
Mógłby wziąć mnie za gwałciciela… Więc nie, wolałam nie ryzykować.
Znacznie zwolniłam chód, by móc lepiej przyjrzeć się
nieznajomemu. Poruszaliśmy się w tym samym kierunku, do zakrętu, który
prowadził do bardziej zatłoczonej części miasta. Mieszkałam w centrum, choć
nienawidziłam tego całego zgiełku. Od zawsze pragnęłam zamieszkać gdzieś na
wsi, z mnóstwem kotów, ogródkiem z kwiatami i warzywami, sadem pełnym drzew
owocowych… Ale jeszcze nie znalazłam
takiego miejsca, niestety.
Kaszlnęłam głośno, a wtedy tajemniczy chłopak podniósł
wzrok znad komórki. Rozglądał się chwilę, zanim natrafił wzrokiem na mnie.
Zatrzymał się, cały czas skanując mnie spojrzeniem. Zmarszczyłam brwi, gdy
zachichotał delikatnie i spuścił głowę, kręcąc nią lekko. Parsknęłam cicho, uśmiechając
się pod nosem. Ten chłopiec bardzo mnie intrygował, nasz krótki kontakt
wzrokowy sprawił, że jeszcze bardziej zapragnęłam go poznać. Było w nim coś…
innego. Coś, czego nie potrafiłam określić.
Nieznajomy ponownie zajął się swoim telefonem, a moją
uwagę przykuł samochód, który właśnie skręcał w „naszą” uliczkę. Na chwilę
skierowałam swój wzrok na opakowanie chusteczek, aby wyjąć z niego jedną
chusteczkę. Gdy z powrotem podniosłam wzrok, serce dosłownie stanęło. Mój mózg
zarejestrował jedynie moment, kiedy pod wpływem uderzenia ciało chłopaka
bezwładnie opada na ziemię i stacza się do rowu. Ale kierowca nie zatrzymał się,
tak jak przewidywałam. Nie zdejmując nogi z gazu, pojechał przed siebie, najwyraźniej
nie zaprzątając sobie głowy potrąconym chłopcem. Przez początkowe sekundy
stałam jak sparaliżowana. Pierwszy raz byłam świadkiem wypadku, a na dodatek
wstrząsnęło mną zachowanie sprawcy. Nagle zapomniałam o wszystkich zasadach
postępowania z rannymi. Krótko mówiąc, wszystkie zajęcia z pierwszej pomocy
poszły w cholerę.
Ocknąwszy się, puściłam się pędem w stronę tajemniczego
chłopaka, po drodze wrzeszcząc coś w rodzaju „Chryste Panie” bardziej z
przerażenia, niż chęci zawiadomienia kogokolwiek. Stojąc już na krawężniku,
jedynie dla zachowania pozorów przestrzegania prawa, kiwnęłam głową w obie
strony, choć moje oczy cały czas skupione były na sylwetce w rowie.
- Stój! Nie ruszaj się, nie dotykaj niczego, to znaczy…
nie podnoś się, nie próbuj, słyszysz?! – darłam się, widząc, jak różowy,
podpierając się na prawej ręce, usiłuje wstać, lecz po chwili znów opada na
śnieg z głośnym jękiem.
Dobiegłam do chłopaka, przy krawędzi rowu niefortunnie
zahaczając nogą o jakiś wystający kamień, w efekcie czego już po chwili leżałam
plackiem tuż obok niego. Natychmiast podniosłam się na kolana, plując przy tym
śniegiem na cztery strony świata. Nabrałam głęboko powietrza i…
- Cześć.
„Brawo, po prostu
świetnie! Gratulacje, właśnie wygrałaś plebiscyt na debilkę roku! Facet potrącony
przez samochód, a ty zamiast zapytać o jego zdrowie, bawisz się w jakieś
idiotyczne powitania…”
- Um… cześć – nieznajomy odezwał się niepewnie,
uśmiechając się z zakłopotaniem.
Podejście drugie.
- Wszystko w porządku? Co cię boli? Złamałeś coś? Pamiętasz,
jak masz na imię? Wiesz, jak dojść do domu? – „Może jednak trzeba było obejść się bez drugiego podejścia…” – Przy
spadaniu na ziemię bardzo się potłukłeś? Potrzebujesz, żeby cię ułożyć w
pozycji bezpiecznej? Możesz mó…
Szatyn zakrył mi usta lewą (zimną, ale niezwykle miękką)
dłonią i zaśmiał się melodyjnie. Jego śmiech… Brzmiał tak cudownie, tak
niewinnie i beztrosko…
- Spokojnie, dziewczyno, nie pędź tak! Żyję! – zawołał rezolutnie
i (ku mojemu niezadowoleniu) zabrał rękę z mojej twarz. – Nie bój się,
pamiętam, że mam na imię Louis – jego usta wygięły się w przepięknym uśmiechu. –
A ty?
- Ja co? – zmarszczyłam brwi. Ogłupił mnie, dosłownie
mnie ogłupił. Musiałam porządnie wziąć się w garść, żeby nie zrobić z siebie
większej idiotki, niż jestem.
- Jak masz na imię – wyjaśnił.
- Annie – wychrypiałam cicho, nie mogąc oderwać wzroku od
jego nieziemskich, błękitnych oczu, wpatrujących się wprost we mnie. „A
myślałam, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach…” – Więc co ci jest? –
ocknęłam się gwałtownie, przypominając sobie o sytuacji, w jakiej aktualnie się
znajdowaliśmy.
- Cóż… boli mnie prawa ręka – stwierdził.
- Upadłeś na nią? Louis kiwnął głową. – Cholera, może być
złamana. Dzwonię po karetkę – mruknęłam, wyciągając telefon z kieszeni jeansów.
- Po co ci karetka? – przewrócił oczami. – Dam radę dojść
do domu…
- Nawet nie próbuj dyskutować, bo i tak nic ci to nie da.
Poza tym, jedziesz do szpitala, a nie do domu.
Przy akompaniamencie głośnych jęków Louisa dodzwoniłam
się do miłej dyspozytorki, która po wysłuchaniu mojej dramatycznej wersji
wydarzeń obiecała wysłać do nas wolną karetkę. Podczas oczekiwania na nią,
pomogłam szatynowi podnieść się do pozycji siedzącej i zorganizowałam mu
oparcie w postaci moich własnych pleców. Przy okazji odkryliśmy, że boli go
również prawa noga i raczej nie może nią poruszać.
Wymieniliśmy przez ten czas parę zdań na swój temat. Dowiedziałam
się, że Louis ma na nazwisko Tomlinson, w grudniu skończy dwadzieścia dwa lata
i właśnie wybierał się do sklepu.
- Zauważyłem cię już wcześniej, ale chyba bałem się
spojrzeć na ciebie dłużej – przyznał i byłam pewna, że się uśmiechnął.
- Wyglądasz na dosyć śmiałego – rzekłam.
- Ogólnie taki jestem, ale tracę resztki odwagi, jeśli chodzi
o dziewczyny. A gdy są choć w połowie tak piękne jak ty, to już zupełnie…
Poczułam palące ciepło w okolicach policzków. Ten chłopak
był naprawdę czarujący, błyskotliwy, przystojny, uroczy i muszę przyznać, że z
minuty na minutę lubiłam go coraz bardziej. Wydawał się świetnym towarzyszem. Mówił,
chwilami więcej niż ja, a to nie lada wyczyn. Niezbyt podobała mi się moja
pozycja, ponieważ nie mogłam patrzeć na jego anielską twarz.
Oboje automatycznie zwróciliśmy głowy w prawo, kiedy
usłyszeliśmy koguty karetki.
- Musieli włączać to dziadostwo? – mruknął Louis
gburowatym tonem. – To nie jest ciężkie wstrząśnięcie mózgu, tylko boląca ręka
i noga…
- A kto wie? Jak walnąłeś łbem o kamień to możesz dostać
wstrząśnienia mózgu i umrzeć…
- Jesteś naprawdę wspaniałą pocieszycielką – parsknął.
***
Nie potrzebowałem tych wszystkich badań. Czułem się świetnie,
oczywiście nie licząc bolących kończyn, które okazały się być złamane. Dowiedziałem
się, że jestem skazany na gips na prawej ręce i nodze przez następne trzy
tygodnie. Nie uśmiechało mi się spędzać tego czasu samotnie, bo szczerze
wątpię, bym sobie poradził.
- Więc kim jest pani dla poszkodowanego?
Padło pytanie, które miało zadecydować o tym, czy Annie
dowie się o moich urazach. bo przecież obowiązywała ich ta durna tajemnica
lekarska i doktor nie zgodził się powiadamiać kogoś, kto nie jest ze mną związany
w żaden sposób. Nie przyjmował do wiadomości nawet tego, że Niall, mój
serdeczny przyjaciel jest na drugim
końcu kraju i dla mnie mógłby się pofatygować, aby tu przyjechać i się mną
zająć, gdyby tylko został poinformowany. Sam bym do niego zadzwonił, ale moja
komórka ucierpiała podczas wypadku o wiele bardziej niż ja, więc teraz w ogóle
nie nadawała się do użytku. Oczywiście powinienem podać numer telefonu mamy,
ale tak się składa, że nie znam go na pamięć…
- Ja, um… – Annie zmarszczyła brwi, zaplatając ręce przed
sobą.- Ja jestem jego… narzeczoną?
Odwróciła twarz w moją stronę, po czym przelotnie
spojrzała na mnie bezradnie, z lekkim grymasem.
- Nasze relacje są bardzo zwięzłe – zwróciła się z
powrotem do lekarza i dla potwierdzenia swoich słów, złapała mnie za lewą dłoń.
Po moim ciele przeszedł przyjemny prąd. Sposób, w jaki
jej palce zaciskały się na moich sprawiał, że dosłownie rozpływałem się od
środka. Skóra dziewczyny była tak cudownie miękka…
- Dobrze – westchnął lekarz. – Pan Tomlinson nabawił się
lekkiego wstrząśnienia mózgu – Annie posłała mi spojrzenie z kategorii „A nie
mówiłam?” . – Oprócz tego ma złamaną rękę i zwichniętą kostkę. Większych urazów
się nie dopatrzyliśmy. Policja od razu po waszych zeznaniach zaczęła poszukiwać
sprawcy wypadku… – „Bla, bla, bla… Przejdź do końcówki swojej wypowiedzi, bardzo cię
proszę doktorku”. – Pan Tomlinson na pewno będzie miał spore kłopoty z
normalnym funkcjonowaniem, więc odpowiedzialność za niego spoczywa teraz w pani
rękach.
Annie cierpliwie potakiwała na każde zalecenie lekarza. Było
tego mnóstwo, więc gdy już sobie poszedł, odetchnęła z ulgą i odwróciła się w
moją stronę, nie mogąc zmazać z ust wesołego półuśmieszku.
- Najwyraźniej jestem na ciebie skazany przez najbliższy
miesiąc, moja droga narzeczono – zachichotałem.
- Najwyraźniej – przytaknęła, niewinnie wzruszając
ramionami i rozsiadła się wygodniej na swoim krześle.
***
- Witaj, kochanie!
Łokciem otworzyłam drzwi od sali Louisa i wgramoliłam się
do środka. Chłopak pomachał mi na przywitanie, rzucając głośne „Jak miło cię
widzieć, kwiatuszku”. Oboje parsknęliśmy śmiechem. Nasz Kochany Doktorek – jak
zwykliśmy go nazywać – chyba uwierzył w nasze zwięzłe relacje, a nam spodobała się zabawa w wymyślanie coraz to
głupszych przezwisk dla siebie nawzajem. Choć tak naprawdę, nasze relacje
rzeczywiście stawały się coraz bardziej zwięzłe. Myślę, że te dni spędzone
razem w szpitalnej sali nie poszły na marne i teraz bez obaw mogłam nazywać go
swoim przyjacielem.
Oprócz tego, chyba zaczynałam czuć do niego coś więcej. Oczywiście
bałam się przyznać przed samą sobą, że wcale nie chcę być jedynie jego
przyjaciółką. Że chciałabym, żeby każdy jego cudowny uśmiech kierowany był do
mnie. Że chciałabym, aby był mój…
Podeszłam do łóżka i położyłam na krześle wszystkie
siatki z jedzeniem, które przyniosłam. Tommo zdrową ręką chwycił mnie za ramię i
przyciągnął do siebie, by złożyć na moim policzku słodki pocałunek. Uśmiechnęłam
się szeroko, zapewne rumieniąc się przy
tym jak zidiociała.
- Jak się czujesz, Loui? Przyniosłam ci mnóstwo żarcia,
ale ustalmy, że nie możesz się zbytnio objadać i ja muszę ci pomóc w zjedzeniu
tego wszystkiego.
- Chciałbym zaprzeczyć, ale prędzej się porzygam, niż zjem
wszystkie te czekolady naraz – parsknął śmiechem, zaglądając do najbliższej
torby.
- Ależ to żaden problem – wzruszyłam ramionami i zaczęłam
grzebać w jednej z reklamówek, w poszukiwaniu wszystkich tabliczek, jakie
kupiłam. – Więc, mamy dwie łaciate, trzy mleczne, orzechową, truskawkową, z
toffi i jedną z rodzynkami, specjalnie
dla ciebie – zademonstrowałam mu wszystkie wymienione produkty.
- Wyobrażam sobie minę sprzedawcy…
- Była bardzo zabawna – potwierdziłam, rozpakowałam mu
rodzynkową i rzuciłam w jego stronę. Trafiłam w twarz, ale to szczegół. Sama zabrałam
się za łaciatą.
- Masz dla mnie jakieś dobre wieści? – zapytał z pełną
paszczą.
- Nasz Kochany Doktorek
powiedział, że dzisiaj porobią ostatnie badania i jak wszystko pójdzie dobrze,
to wieczorem wychodzisz – zatkałam sobie uszy, żeby nie ogłuchnąć przez jego
okrzyk radości.
- A gips? – zapytał z nadzieją.
- Nasz Kochany Doktorek powiedział, że po badaniach
wszystko się wyjaśni – usiadłam na łóżku obok Lou.
- Cytaty Naszego Kochanego Doktorka są wkurzające,
zwłaszcza w twoim wykonaniu – chłopak zachichotał po cichu, na co przewróciłam oczami.
- Już niedługo się z nim pożegnamy – uśmiechnęłam się,
zacierając ręce na samą myśl. Ten człowiek to naprawdę okropnie irytujące
stworzenie. – I z twoim gipsem też. A szkoda, bo lubię patrzeć, jak męczysz się
z drapaniem słomką…
- Jesteś taka podła – Tommo pokręcił głową z
rozbawieniem.
- Wiem o tym – stwierdziłam po odkaszlnięciu i wepchałam
sobie do buzi kolejne trzy kawałki czekolady.
***
- Alleluja! Alleluja! Alle… śpiewaj ze mną – szturchnąłem
Annie ze śmiechem, gdy wychodziliśmy ze szpitala.
- Co z tobą nie tak? – dziewczyna zmarszczyła brwi, próbując
wyglądać poważnie, jednak jej oczy cały czas pozostawały roześmiane.
- Wszystko – zachichotałem i otworzyłem przed nią
frontowe drzwi budynku. – Idziemy do mnie na herbatę?
- Na herbatę? – udała zawiedzioną. – Liczyłam na coś
więcej… - mruknęła, puszczając mi oczko.
- Masz coś konkretnego na myśli? – poruszyłem brwiami. Zatrzymałem
się i złapałem ją w talii, przyciągając do siebie.
- Miałam nadzieję, że ty się wykażesz – uśmiechnęła się
zawadiacko.
Nie czekając na pozwolenie, przycisnąłem swoje usta do
jej. Smakowały dokładnie tak, jak się spodziewałem: czekoladą. Na szczęście nie
odepchnęła mnie. Zacisnęła palce na mojej koszuli, odwzajemniając pocałunek. Była
idealna. I chciałem, żeby należała tylko do mnie.
- Więc jak będzie z tą herbatą? – spytałem, gdy
oderwaliśmy się od siebie.
- Piję tylko owocową – puściła mi oczko, splatając swoje
palce z moimi.
Jakie to prześliczne, słodkie i w ogóle *_*
OdpowiedzUsuńTeż tak chcę :) nooooo
Śliczny imagin <3
Obosze, mumineg, ty umiesz pisać, a nawet ci powiem, że masz zajebisty styl! I takie to lekkie, ładnym językiem, swiftaśne... Ale i tak się zmuszałam, bo to hetero :c fuuuuuuu. Ale sobie wyobrażam takiego Hazzę, mmmmmmmm *,* pytanie za sto punktów: kim jestem?
OdpowiedzUsuńdziengi *o* mytyrzeg czy jaka inna zaraza? ; o o
UsuńMytyszeg :) jejku, ale serio ładnie piszesz! Jak mi się będzie nudziło to kto wie a może przeczytam coś jeszcze :p
Usuńmam sto punktów, jeeeeeej!! wiedziałam że to ty już po pierwszym zdaniu XD uszanowanko dla mnie cnie
Usuńdziengi dziengi :3 jak chcesz, moge ci to jutro czy kiedyś tam przerobić na wersje z larrym cc:
czytaj czytaj, powodzenia! xd
Jestem tak nudna, ze od razu widac kto pisze? :-: PRZEROB
Usuńej no, tego nie powiedziałam :(( jesteś boski mytyrzeg!!
UsuńCzemu twoje rozdziały są takie idealne??? No, czemu ja się pytam??? Ja zamiast odrabiać lekcję to czytam twojego bloga:) Z wielką niecierpliwością czekam na nn<3
OdpowiedzUsuńmatkoooooo ale słodziakiiiiiiii!!! <3
OdpowiedzUsuńsuper Ci wyszedł ten łan szot.
dfhlkj mómingu to jezd idealne >>>>>>>>>
OdpowiedzUsuńWłaśnie sobie uświadomiłam, że powinnam przestać pisać. Jak to jest, że wychodzi Ci to tak świetnie, no jak.? Powiedz mi, proszę...
OdpowiedzUsuńjakie przestać pisać? JAKIE PRZESTAĆ PISAĆ?! dziewczyno, ty piszesz kmhofkmhfohu wgl bosko świetnie wspaniale i wszystkie pozytywne epitety, więc jakie przestać pisac, ja się pytam?! naćpałaś się tabaki jak mój kolega czy co? ;__; ja sie od ciebie uczę pisać, więc pisz i nie przestawaj!!
Usuńa too... wcale nie wychodzi mi świetnie... po prostu był sobie pomysł, więc musiałam go przelać na worda i takie gunwo powstało... ale nie ma się tym co zachwycać cc:
mumineg xo
Normalnie przestać pisać. Czytam coś Twojego, jestem zachwycona. Czytam coś mojego i... bez komentarza. To trochę załamujące... I mi nawet tu nie narzekaj, że jest źle, bo jest wspaniale :). I tak strasznie uroczo :). Ja chcę takich więcej :).
Usuń