witajcie, moi drodzy! stęskniliście się za Vanillą i spółką? myślę, że wszyscy już czują świąteczną atmosferę, więc to świetna chwila na COUNTRY CHRISTMAS! jest to taki świąteczny bonusik do country life, więc wydarzenia z country christmas nie mają wpływu na właściwą akcję opowiadania. tego nigdy nie było i raczej nie będzie w cl c; postanowiłam podzielić to na dwie części, bo wyszło mi trochę długo... tak czy owak, oddaję do Waszej dyspozycji część pierwszą! enjoy!
ps. im więcej komentarzy się tu pojawi, tym szybciej dodam część drugą, więc to zależy tylko i wyłącznie od Was C:
Country Christmas
...czyli przepis na katastrofalne święta. part 1
Muzyczka
23 grudnia, godzina
13.11. Jeden dzień do Wigilii.
- Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań, a naszego
Mikołaja goni FBI!
- Zamknij się, zamknij się zamknij się Horan, bo zaraz
przejadę cię tymi twoimi saniami i to mnie będzie ganiać FBI… - wyśpiewałam,
zabijając blondyna spojrzeniem. Ten jedynie wesoło wzruszył ramionami i
uśmiechnął się niewinnie.
Naprawdę bardzo
chciałam, żeby pojechał w furgonetce z Louisem, ale nie. Do niego wpakowała się
mama, bo przecież stwierdziła, że MUSI być przy wybieraniu choinki. Ja tam bym
się i bez nich obeszła, ale jak już się
uparli, to nic nie poradzę. Pozostało mi jedynie znieść jakoś te dwadzieścia
minut drogi do lasu ze śpiewającym Horanem na karku. I to dosłownie na karku.
Siedzieliśmy razem w kabinie traktora, gdzie jest przeraźliwie ciasno (tak,
tak, na początku chciałam, żeby jechał na wozie, niedoczekanie moje), więc
blondyn rozwalił się gdzieś w okolicach moich pleców. I, bynajmniej wcale nie
było mi jakoś specjalnie wygodnie.
Trochę spokoju
miałam przez chwileczkę, jak stwierdził, że ochrypł już od śpiewania i musi
odpocząć. A przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce komentował wygląd każdego
mijanego świerka i oceniał go w skali 1-10. Ja to już naprawdę nie mam do niego
siły. Dziwię się, jak chłopaki z nim wytrzymują pod jednym dachem. A,
zapomniałam. Ja też jakoś muszę przecież.
O mój Boże, jaka
ja jestem wytrzymała…
- ZATRZYMAJ SIĘ!
Głośny wrzask
Nialla sprawił, że pod wpływem czystego impulsu gwałtownie nacisnęłam na
hamulec. I poczułam, jak obydwoje, dziwnym sposobem obniżamy się o jakieś
piętnaście centymetrów, razem z traktorem, jednocześnie przechylając się
znacznie w prawo. Do tego odwracając się, spostrzegłam, jak Louis (u niego
widzę wyraźnie nie najlepszy refleks) zgrabnie przypierdziela furgonetką w tył
wozu. Z jękiem opadłam na siedzenie, przy okazji trzepiąc Horana parę razy w
łeb. Jak Boga kocham, kiedyś to ja go serio z czegoś zrzucę. Mam nadzieję, że
ze skutkiem śmiertelnym.
- Jeżeli teraz mi powiesz, że właśnie uratowaliśmy jakąś
biedną kuropatwę, to obiecuję, że pójdę po nią i rozpłaszczę ci ją na twarzy –
wycedziłam, zaciskając palce na swojej czapce.
- Jaka tam kuropatwa… - mój towarzysz najwyraźniej
założył mentalnie jego różowe okulary, bo zdawał się kompletnie nie widzieć
albo nie zwracać uwagi na moją złość. – Choinkę piękną dojrzałem! Zobacz! –
złapał mój podbródek i przekrzywił go w stronę, którą pokazywał paluchem. I aż
mi ręce opadły.
- Przez. Tego. Badyla. Ten. Cały. Cyrk?
Przysięgam,
jeśli ktoś dałby mi w tym momencie coś tępego, to Horan już dawno leżałby w
kałuży krwi. Byłam na niego dosłownie wściekła. Żeby nie doprowadzić do
tragedii, zapobiegawczo wysiadłam z kabiny (po drodze zupełnie przypadkowo
stając mu na nogę), mocno trzaskając drzwiami. Wzięłam kilka głębszych oddechów
i żwawym krokiem ruszyłam w stronę furgonetki, przy której stał już Lou i z
rozpaczą oglądał wgniecioną maskę auta. Gdy spostrzegł moją osobę, zmierzającą
w to miejsce, od razu wyprostował się, posyłając mi piorunujące spojrzenie.
- Czyś ty zgłupiała już do reszty?
- Do Horana zażalenia, nie do mnie! – wskazałam ręką na
sylwetkę blondyna zamkniętego w kabinie, wiercącego się w miejscu jakby
hemoroidy miał. Louis pokręcił głową z dezaprobatą. – Zaczął się drzeć,
myślałam, że może umiera, to zahamowałam…
- mruknęłam lekko przygaszona, bo w tamtym momencie wizja umierającego
Nialla wydała mi się czymś tak pięknym… szkoda, że nie hamowałam mocniej. Może
gdyby poleciał na przednią szybę… - ale
nie, bo on ubzdurał sobie, że jakiś przydrożny, zeżarty przez korniki badyl to
jego wymarzona choinka.
- Mogę…
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – i znów działając pod
wpływem impulsu i euforii, rzuciłam się szatynowi na szyję – Kocham cię
normalnie! – stanęłam na palcach i delikatnie cmoknęłam jego zaróżowiony od
mrozu policzek.
Trzy sekundy
potem (trzy sekundy za późno) zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam i
powiedziałam. I Jezu, miałam ochotę iść na najbliższą stację kolejową, stanąć
na torach i z przyjemnością dać się przejechać jakiemuś miłemu panu
konduktorowi. Naprawdę, napisałabym nawet w testamencie, że jest zwolniony od
jakichkolwiek konsekwencji swojego czynu. Ubłagałabym mu mnóstwo łask u Pana
Boga, byle tylko zmiótł mnie z powierzchni Ziemi. Bo serio, w tamtym momencie
czułam narastające zażenowanie swoją zasraną otwartością, jeśli w ogóle można to tak nazwać i – co gorsza –
zawstydzenie, jak ja nigdy zawstydzona być nie powinnam. Może lepiej wejść na
tego Horanowego badyla, żeby mnie korniki żywcem zeżarły?
CO JEST ZE MNĄ
NIE TAK?! Stoję przed Louisem, gapiąc się na niego jak jakaś psycholka z domu
wariatów i obmyślam sposób, w jaki pozbawię się życia. Pięćset punktów za
inteligencję, naprawdę.
- Wiesz co? – Tommo przerwał chwilową, niezręczną ciszę,
najprawdopodobniej zauważając moją czerwoną (wcale nie od mrozu!) twarz.
Ocknęłam się ze swoich inteligentnych rozmyślań i spojrzałam na niego pytająco.
– Proponuję, abyśmy na czas świąt zakopali swój topór wojenny. W końcu Boże
Narodzenie to czas miłości, rodziny i w ogóle (lepiej będzie, jeśli będziesz
udawać, że nie słyszałaś tego o miłości), więc nie chciałbym spędzić tego czasu
na użeraniu się z tobą i twoim idiotycznym charakterem – skrzywiłam się,
słysząc wzmiankę o moim charakterze. – Co ty na ten projekt?
- Pomijając to, że zaraz skopię ci dupę za idiotyczny
charakter, to tak. Może być – zgodziłam się potulnie. No bo rzeczywiście, to
był całkiem mądry i taki… przyjemny pomysł, aż przeszło mi przez myśl, czy go
ktoś przypadkiem nie zmusił… Jednak postanowiłam sobie tym dupy nie zawracać i
spróbować choć raz w roku żyć w zgodzie z Tomlinsonem.
Szatyn
zachichotał cicho, wsuwając prawą rękę do kieszeni kurtki.
- Chyba musimy jechać dalej, żeby nie spóźnić się na
obiad – zauważyłam inteligentnie. – No to ten… Idź, przyjacielu do naszego
ukochanego Nialla, a ja tym czasem pójdę znosić towarzystwo mojej mamy… Nie ma
za co! – zawołałam szybko, od razu wsiadając do furgonetki. Na co Louis jedynie
pokręcił głową ze śmiechem i pokazał mi środkowego palca, by po chwili odwrócić
się na pięcie i pójść do traktora. Niech Bóg nad nim czuwa…
∞
Wgramoliłem się
do kabiny traktora i zatrzasnąłem za dobą drzwiczki. Rzuciłem okiem na Nialla,
siadając, a raczej pchając się na fotel obok niego. Westchnąłem, próbując
ogarnąć, jak to cholerstwo się obsługuje. I już na starcie musiałem przyznać,
że to jest jakaś wyższa technologia i Vani musi być nieźle obcykana, żeby ot
tak sobie tym jeździć.
Jakimś cudem
zapaliłem pojazd i nadepnąłem na pedał gazu. Wszystko byłoby w porządku, gdyby
nie fakt, że traktor wcale nie ruszył... O
cholera, tylko nie to… Próbowałem wszystkiego: wciskałem jednocześnie gaz i
hamulec, zmieniałem biegi jak szalony, zaciągałem ręczny… Próbowałem nawet
wypchnąć Nialla z kabiny, żeby usunąć zbędną masę z pojazdu, ale gdzie tam. Nie
dał się wywalić, osioł jeden. Sapnąłem z poirytowania, uderzając głową prosto w
kierownicę. Ałć. Zabolało. Na szczęście zdążyłem odkryć, że klakson znajduje
się gdzieś niżej, więc udało mi się nie spłoszyć wszystkich okolicznych
zwierząt.
Z niemałym
trudem otworzyłem okno i gorączkowo pomachałem do Vanilli, która natychmiast
wysiadła z furgonetki. Szybkim krokiem zbliżyła się do okienka.
- Co jest? – jęknęła, opierając się o tylne koło.
- Utknęliśmy – powiedziałem krótko. Dziewczyna obeszła
traktor dookoła, chcąc sprawdzić, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji jesteśmy.
- Jesteśmy w bardzo beznadziejnej sytuacji – rzekła, gdy
z powrotem znalazła się przy oknie. Co
ona czyta mi w myślach, czy jak? – Całe prawe przednie koło jest zakopane w
śniegu. Lewe trochę też. Myślisz, że damy radę sami go wyciągnąć? – zapytała,
zdejmując czapkę z głowy, by po chwili znów ją włożyć. – Linka jest.
- Spróbować można…
Pani Spencer
podjechała furgonetką przed traktor, a Vanilla przywiązała gruby sznur do
tylnego zderzaka furgonetki i przedniego traktora. Ona i Niall mieli pchać
traktor, ja kierować, a ciocia Rosalia jechać autem. Oczywiście posprzeczaliśmy
się z Vani o to, które z nas ma pchać.
- Jesteś dziewczyną, na Boga! Nabawisz się zakwasów i
będziesz mieć piękne święta – mówiłem, chcąc ją przekonać. Ale gdzie tam.
- No to co, że jestem dziewczyną? Nie życzę sobie
dyskryminacji z tego powodu. Jestem równie silna, co ty, Niall i wszyscy inni
faceci, więc ja będę pchać i koniec kropka – upierała się blondynka.
Odpuściłem. W końcu, mieliśmy być dla siebie mili, tak?
Wszystko szło zgodnie z planem, dopóki nie
przystąpiliśmy do jego właściwej realizacji. Pomimo tego, że Viall pchał ile
sił, a ja i Rosalia wciskaliśmy gaz do dechy, nie posunęliśmy się nawet o
milimetr. Męczyliśmy się z tym jakieś piętnaście minut, a potem zgodnie
stwierdziliśmy, że to nie ma sensu. Próbowaliśmy zamieniać się rolami, ale to
też nic nie dało. Niall chciał zadzwonić po pomoc, lecz na nasze nieszczęście,
nie było tam zasięgu. Doszliśmy do wniosku, że ktoś zostanie w traktorze
(oczywiście ja i Vanly postawiliśmy na Horana), a reszta pójdzie w las, szukać
odpowiedniego świerku. Ja miałem iść z blondynką, a ciocia sama. Zapewniła nas,
że na pewno się nie zgubi, bo doskonale zna ten teren.
- Ty masz nigdzie nie łazić, jasne? Bo jeżeli tu wrócę i
ciebie nie będzie, to obiecuję, że znajdę cię i nogi z dupy powyrywam. A potem
przykleję do twarzy – ostrzegła Horana Vanilla, na co niechętnie przytaknął.
- Spotykamy się tu równo o piętnastej, jeszcze zanim
zrobi się całkowicie ciemno – powiedziałem do dziewczyn, po czym zwróciłem się
do cioci: – Gdybyś znalazła coś ładnego, krzycz głośno. Powinniśmy cię
usłyszeć…
- Poradzimy sobie – pani Spencer mrugnęła do nas, poczym
wszyscy udaliśmy się na swoje stanowiska.
∞
- Zimno mi, cholernie mi zimno – jęknęła Vani po raz
milionowy w ciągu jakichś trzech minut.
- Powtarzasz się – zauważyłem bystro.
- No co ty nie powiesz – prychnęła. – Ale naprawdę mi
zimno – mruknęła po chwili.
Zatrzymałem się
nagle. Przewracając oczami, rozłożyłem ramiona w zachęcającym geście. Vanilla
spojrzała na mnie przymrużonymi oczami, lecz sekundę potem uśmiechnęła się
delikatnie i przybliżyła się. Niepewnie objęła mnie w pasie i wtuliła się w mój
tors (a właściwie w kurtkę), podczas gdy ja gładziłem ją po plecach. Nawet nie
zarejestrowałem momentu, w którym oparłem podbródek o jej głowę i przymknąłem
oczy, mrucząc z zadowoleniem. Doszedłem do wniosku, że Vanilla używa naprawdę
cudownych perfum… Ocknąłem się dopiero wtedy, gdy dziewczyna odsunęła się
trochę, poprawiła czapkę i zerknęła mi w oczy.
- Lepiej? – spytałem cicho.
- Lepiej. Zupełnie jak w tej reklamie Snickersa –
parsknęła śmiechem i ruszyła przed siebie.
∞
- No dobrze, jeszcze raz. Łyżeczka za mamusię, za tatusia,
za babunię… Pięknie, księżniczko! Za dziadziusia, za ciocię Taylor, za wujka
Liama… Za wujka Harry’ego, za wujka Louisa, za wujka Zayna, za wujka… tego no,
jak Niall miał na imię?
Odwróciłem się w
stronę Tay, która właśnie karmiła Lux jakąś dziwną papką i zaśmiałem się głośno.
- Chyba… wydaje mi się, że Greg – udałem, że się
zastanawiam.
- Tak właśnie myślałam – blondynka pokiwała głową w
zamyśleniu, wracając do karmienia córeczki Lou. – Więc dawaj jeszcze jedną
łyżeczkę za wujka Grega… Ślicznie! Popatrz, zjadłaś całą zupkę! Matko święta,
to nawet Niall by tyle nie zeżarł… Uszanowanie, kochana…
Pokręciłem głową
z rozbawieniem. Taylor miała naprawdę świetne podejście do dzieci. Jak tak na
nie patrzyłem, miałem wrażenie, że widzę matkę i córkę. Louise po długiej
podróży spała sobie w gościnnym, za to my zaoferowaliśmy się, że zaopiekujemy
się małą. Nie trudno było zauważyć, że Swift i Lux uwielbiają siebie nawzajem. A
ja doszedłem do wniosku, że uwielbiam patrzeć na te dwie razem.
Podczas, gdy
blondynki prowadziły bardzo interesującą konwersację, miałem za zadanie upiec
trochę pierników. Tak, trudno uwierzyć, że Liam Payne wcale nie jest taki lewy
w kuchni i potrafi piec pierniki. Harry chciał mi pomóc, ale stanowczo
odmówiłem. On, Becky i Zayn zajmowali się sprzątaniem i świątecznym wystrojem
domu, więc wolałem, żeby mi się tu nie kręcili. Vanly, Louis, Niall i ciocia
Rosalia pojechali po choinkę, i znając ich szczęście, trochę im się tam
zejdzie, więc Taylor, Lux i ja mogliśmy do woli wariować w kuchni. Im mniej nas
tu było, tym większe prawdopodobieństwo, że przy pieczeniu obędzie się bez
ofiar śmiertelnych.
Tay udało się
uśpić Lux nuceniem Last Christmas,
więc zaniosła ją do Louise i wróciła, żeby mi pomóc. Robota mijała nam w bardzo
przyjemnej atmosferze. Włączyliśmy radio i śpiewaliśmy, albo chociaż
próbowaliśmy śpiewać wszystkie świąteczne piosenki, które puszczano. Zaczęliśmy się głośno śmiać, gdy
usłyszeliśmy White Christmas.
I'm dreaming of a white
Christmas
Just like the ones I used to know
Where the tree tops glisten and children listen
To hear sleigh bells in the snow
Just like the ones I used to know
Where the tree tops glisten and children listen
To hear sleigh bells in the snow
Śpiewaliśmy tak głośno, że Becky parę razy
przychodziła pytać, czy nam gorzej. Za każdym razem odpowiedź była twierdząca. Przestaliśmy
dopiero wtedy, gdy z góry dobiegł nas wściekły wrzask Lou, którą obudziliśmy…
świąteczny mumineg x
Joł, rozdział świetny, można się pośmiać i podoba mi się styl, w jakim piszesz:) wow efcia taka dumna z muminga wow
OdpowiedzUsuńwspaniały <3333
OdpowiedzUsuń