poniedziałek, 10 czerwca 2013

7. “Nareszcie zaczęła zachowywać się jak NORMALNA kobieta”



   Przestępowałem nerwowo z nogi na nogę, co chwila pocierając wolną ręką spodnie od garnituru. Całe szczęście, że pastor pozwolił mi zadzwonić. W sumie to szczęście dla niego, bo w innym przypadku już dawno zostałby zepchnięty z ołtarza przez wściekłą Vanillę. Nawet jej się tak bardzo nie dziwię, w końcu jesteśmy tu tak jakby z jej inicjatywy (chociaż Mary i Andy sami nas zaprosili), a robimy jej totalną siarę. Pięknie. Wiedziałem, ja po prostu wiedziałem, że coś pójdzie nie tak.
   Drugi, sygnał, trzeci sygnał, czwarty sygnał… dźwięki dochodzące z telefonu odbijały się echem po całym kościele. Vani stała naprzeciw mnie, wpatrując się w to małe urządzonko w niemałym skupieniu. Jej zaciśnięta szczęka i ręce skrzyżowane na piersiach pozwoliły mi nieco zapomnieć o jej, dosłownie zabójczej kreacji, chociaż nadal miałem ochotę ślinić się na sam jej widok. Ogarnij się Tomlinson, przecież jej nie lubisz. Zaaraz… Kto tak powiedział? No bo nie ja, co nie?
   Szósty sygnał został w połowie przerwany i zastąpił go chwilowy szum po drugiej stronie słuchawki, a po chwili spanikowany głos mojego drogiego przyjaciela Harry’ego Stylesa.
- Ej, ludzie! Louis dzwoni!
- Nie odbieraj! – krzyknął ktoś. Musiał stać daleko, bo słychać go było bardzo niewyraźnie. Podejrzewam, że to był Zayn.
- Jak już odebrałem! – jęknął Hazza. – Ej, Perrie! Ten lakier dodaje objętości?
- Nie, debilu! On UTRWALA fryzurę – odezwał się kobiecy głos. Pezz przyjechała do Malika…
- Ał! Co ty robisz? Chcesz mnie zabić? Jesteś na dobrej drodze! – rozbrzmiał przytłumiony głos Nialla.
- Siedź cicho! – zganiła go Perrie. - Ciesz się, że w ogóle dałam się na to namówić…
- Liam, co mam powiedzieć Lou? – wtrącił Styles.
- Nie wiem, czekaj… pod łóżkiem ich nie ma… - wymamrotał Li.
- Cholera, a w kieszeniach sprawdzałeś? – usłyszeliśmy Harry’ego.
- Zobacz w szufladach – doradziła Edwards.
- Co się tam kurna dzieje? – spytałem już mocno zirytowany tą idiotyczną wymianą zdań. Przy okazji zignorowałem karcące spojrzenie pastora.
- Co? Lou? Ach, Louis! Nie no, bo my po prostu…
- Daj mi to ciołku. Lepiej idź szukać – mruknął Payne i prawdopodobnie przejął telefon. – Halo? Cześć Lou! Niedługo będziemy, mamy tylko małe… problemy techniczne…
- Niedługo to pojęcie względne – stwierdziłem z narastającą irytacją. – Gdzie są obrączki, które ci dałem? Miałeś mi je oddać!
- One są… u nas, tu są… - powiedział cicho.
- Nie umiesz kłamać – warknęła Vanilla. – Czego szukacie? Co się dzieje z Niallem? Co wy tam robicie, do jasnej przyszłości?
- No bo…
- MAM! – wrzasnął tryumfalnie Harry.
- Gdzie były? – Liam od razu zainteresował się polokowanym osobnikiem, zapominając o nas.
- W odpływie, pod zlewem – wyjaśnił Styles.
- Jakim cudem? – zdziwił się.
- Dałeś mi je, kiedy szedłeś się ubrać! Jadłem kanapkę i jak sprzątałem po sobie, to wpadły mi do zlewu… - krzyknął Niall.
- Dlaczego nie powiedziałeś od razu? – zbulwersował się Liam.
- Byłbyś zły… Ał, Perrie, do cholery! Czesz mocniej, a powyrywasz mi wszystkie włosy z głowy!
- Zamknij się! I tak już jesteśmy spóźnieni! – warknęła Pezz.
   Ich indywidualna dyskusja zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie nagła irytacja Vanilli.
- Moglibyście nam wreszcie wyjaśnić, co tam się dzieje? – wrzasnęła.
- Poczekaj, już idziemy…  - tak brzmiały ostatnie słowa Zayna, przed zakończeniem połączenia.
   Miałem wrażenie, że gdyby stała tam jakaś porcelanowa figurka, blondynka roztrzaskałaby ją o podłogę. I dodatkowo tupnęłaby nogą, dla większego efektu, co i tak już uczyniła, próbując w jakikolwiek neutralny sposób załagodzić chęć mordu na chłopakach.
   Moje wywody na ten temat przerwało gwałtowne skrzypnięcie frontowych drzwi kościoła. Wyłoniła się zza nich różowowłosa dziewczyna w lekkiej, fioletowej sukience podkreślającej jej talię i cielistych butach na nieludzkich rozmiarów obcasach. Jak można w czymś takim chodzić? W dodatku Perrie idąc środkiem kościoła u boku Zayna, nie potknęła się ani razu. ANI RAZU. To jest przecież… nienormalne. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
   Zaraz za Pezz i Malikiem do kościoła wpakowali się Niall, Liam i Harry. Payne od razu biegiem pognał w moją stronę, o mało nie zaliczając przy tym porządnej gleby (a przecież był w butach bez obcasów! Coraz bardziej mi się to nie podoba). Włożył rękę do kieszeni i wydostał z niej małe pudełeczko, które prędko podał mi. W pełni zaabsorbowany obrączkami w moich dłoniach, dopiero po kilku chwilach zwróciłem uwagę na Harry’ego i Nialla, a dokładniej na blondyna. Szedł jakoś dziwnie sztywno…
- Co ci się stało, Niall? – jak widać Vanilla też to zauważyła. Teraz oboje z ciekawością wpatrywaliśmy się w twarze Stylesa, Horana, Malika i Payne’a, a nawet Perrie, które przybierały coraz to bardziej zakłopotanego wyrazu.
- Wiesz… jakby to powiedzieć… - Hazza podrapał się po głowie.
- Wprost? – podsunęła Vani.
- No bo Niall pomylił dezodorant z lakierem do włosów, opryskał się cały i teraz jest strasznie sztywny. Próbowaliśmy go domyć, ale się nie dało… a i jeszcze potem jakiś gość z sąsiedztwa robił ognisko i dym się dostał do łazienki i lakier wybuchł – wytłumaczyła nam Pezz na jednym wydechu.
   Przejechałem sobie ręką po twarzy. Trzeba być Niallem Horanem, żeby pomylić lakier do włosów z dezodorantem… Reakcja Vanly była podobna. Klapnęła na najwyższy schodek ołtarza, pocierając dłonią czoło. Westchnęła głośno i naraz podniosła się z miejsca.
- Skąd niby w mojej łazience lakier do włosów? – spytała, podejrzliwie patrząc w stronę ławki Becky. Uporczywe oglądanie swoich niebieskich paznokietków i  głupkowaty uśmieszek zdradziły nam wszystko.
- Nigdy nie wpuszczać Rebbeki Gomez do mojej łazienki. Zapisać, zapamiętać, wcielić w życie – mruknęła Vanilla.


  
   Dalsza część ceremonii odbyła się bez większych przeszkód. Nie licząc oczywiście czkawki Mary przy wypowiadaniu przysięgi i w efekcie rozbawionych spojrzeń Becky i Vani rzucanych sobie nawzajem. No i zaburzonej równowagi pastora, kiedy to wypadł z ambony, przewracając po kolei Vanillę, Mary i Andrewa, jak domino. A to dlatego, że Nialla dopadł genialny pomysł upamiętnienia ceremonii, więc błysnął fleszem aparatu przed samym nosem pastora. Dziwiłem się, jakim cudem ta dziewczyna nie dostała jeszcze rozstroju nerwowego, po tylu wrażeniach na własnym ślubie, który w teorii powinien przebiegać spokojnie i harmonijnie. Ale – jak wiadomo – od teorii do praktyki trochę jest. Zwłaszcza, kiedy na liście gości spoczywają nazwiska członków zespołu One Direction.
   Gdy pastor wreszcie wypowiedział te długo oczekiwane trzy słowa Możecie się pocałować, miałem ochotę piszczeć ze szczęścia. Po pierwsze: nogi bolały mnie jak diabli od dwugodzinnego stania w jednym miejscu, a po drugie cieszyłem się, że większej siary przed pastorem sobie już nie zrobimy. Harry i Zayn wylecieli z kościoła na pół godziny przed końcem, żeby kupić ryż i obsypać nim parę młodą. Zdążyli wrócić akurat na ich pocałunek, przy którym wszyscy zawyli zgodne Awwwww i zaczęli bić brawo (łącznie z drużbami). Przy marszu weselnym wszyscy wyszli z kościoła. Andy i Mary zostali oczywiście – wedle życzenia Andrewa – obsypani ryżem od stóp do głów. I to dosłownie, bo szatynka piszczała coś, że jej wpadł pod sukienkę.
   Tak, jak tłumaczył nam pan młody, wszyscy na piechtaka udaliśmy się do domu Cornerów. Pochód z tego wyszedł niemały, zupełnie jak na Boże Ciało, bo za naszą czwórką (drużbowie + nowożeńcy) wlokło się ze dwieście osób. Próbowałem ich nawet policzyć, ale szybko wybiłem sobie ten pomysł z głowy, bo ruszali się za szybko i jeden z drugim mi się mieszał.
   Vanilla cały czas jęczała, że a to ją buty obcierają, a to nogi bolą, a to coś tam, a to coś tam. Jeszcze by mi powiedziała, że jej się gacie wrzynają, to bym nie wytrzymał. Ale chociaż strasznie mnie to irytowało i miałem wrażenie, że gdyby mogła, wlazłaby mi na plecy, z niemałą radością zauważyłem, że nareszcie zaczęła zachowywać się jak NORMALNA kobieta, a nie jak… a nie jak Vanilla. No i zaczęła też wyglądać jak NORMALNA kobieta, bo zamiast swoich wiejskich ogrodniczek, nałożyła na siebie tą cholernie prowokującą kieckę, od której robiło mi się niemiłosiernie gorąco.
   Jakieś dwadzieścia minut potem z ulgą stwierdziłem, że nasz marsz słoni dobiega już końca, gdyż zobaczyłem dom Andrewa, którego nigdy wcześniej na oczy nie widziałem, ale ogromny, biały pawilon rozstawiony w ogrodzie pozwolił mi pokusić się o takowe stwierdzenie. Bałem się, że wszyscy się tam nie zmieścimy, lecz z bliższej perspektywy moje wcześniejsze obawy wydały mi się totalnie banalne. Bo ten namiot spokojnie pomieściłby ze trzydziestu super XXL Niallów po obiadku.
   Przed wejściem, tradycyjnie para młoda otrzymała kieliszki z szampanem, które opróżnili, a potem wyrzucili za siebie. Los chciał, że centralnie za Andym stał Niall, któremu – jak stwierdził – kawałek szkiełka wpadł do oka. Perrie dokładnie go obejrzała i doszła do wniosku, że to tylko rzęsa i kazała Horanowi ogarnąć się i przestać pajacować.
   Wszyscy wtoczyli się do pawilonu i zaczęli jak szaleni biegać wokół stolików, szukając swoich imion, wypisanych czekoladą na waflach. Swoją drogą, bardzo pomysłowe. Każdy mógł zjeść własne imię i nazwisko.
   Z naszymi miejscami było najłatwiej, bo gdzie państwo młodzi – tam i my. Mieliśmy miejsca po ich lewej stronie: ja obok Vani, Vani obok Mary, a Mary obok Andrewa. Rozsiedliśmy się wygodnie, grzecznie czekając na przystawki i lustrując wzrokiem pomieszczenie.
   Stoły ustawione były przy ścianach altany, na samym środku wydzielono spory kawałek parkietu do tańca. Za nim, przy północnej ścianie, stał szeroki podest, zapewne dla orkiestry czy tam osoby śpiewającej. Już dojrzałem na nim cztery mikrofony, perkusję, dwie gitary elektryczne i jedną akustyczną, skrzypce i banjo. To ostatnie nieco mnie zdziwiło, choć po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że skoro to wieś, powinni grać tu muzykę country.
   Niedługo potem podano przystawki, czyli jakąś dziwnie wyglądającą, ale ostatecznie smaczną zupę. Gdy już wszyscy zjedli, przyciemniono pomieszczenie. Zaciekawiony wpatrywałem się w parkiet, który migotał teraz w różnych odcieniach różu. [ Przyp. Autora: Ta scena opata jest na jednym z koncertów Taylor Swift. Obejrzyjcie  to, żeby lepiej sobie wyobrazić ]. Usłyszeliśmy dźwięk pianina. Na parkiecie pojawiła się cudownie tańcząca baletnica. Zaczęły grać skrzypce, kobieta z nimi w ręku weszła na podest. Baletnica wywijała przepiękne piruety, najpierw sama, później dołączył do niej baletmistrz. Słychać było tylko muzykę wygrywaną przez skrzypaczkę i pianistę. Reflektory migały na czerwono i różowo. Po chwili na parkiecie pojawił się kolorowy dym, co jeszcze ulepszyło efekt. Miałem wrażenie, że znam rytm muzyki, ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd i jaka to piosenka.
   Kolejna porcja kolorowych świateł rozbłysła w pomieszczeniu, tworząc prawdziwą grę kolorów. Załamywały siebie nawzajem i dawały naprawdę oszałamiający efekt. Dym buchnął na parkiet, kiedy druga para tancerzy się na nim pojawiła. Doskonale się ze sobą zgrywali, co chwilę zmieniali partnerów. To było naprawdę cudowne widowisko. Skrzypaczka cały czas wygrywała piękną melodię, znajomą, ale w jakiś sposób nieznaną. Wszystko wyjaśniło się dopiero wtedy, kiedy tancerze osunęli się w cień, aby po chwili zniknąć w smudze dymu, a na scenę, powolnym krokiem weszła smukła blondynka w przepięknej, długiej sukni. Na wierzchu prawej ręki napisaną miała dużą, niebieską trzynastkę. W jednej chwili zamarłem i skierowałem swój wzrok na Harry’ego. To była Taylor. Jego była dziewczyna.
   Kiedy zaczęła śpiewać, od razu skojarzyłem piosenkę Enchanted. Nie powiem, Tay miała piękny głos. Była równie śliczną dziewczyną na zewnątrz, co i wewnątrz. Ona i Hazza rozstali się w całkowitym pokoju. Po prostu stwierdzili, że do siebie nie pasują. Ale dalej są przyjaciółmi. Zresztą my też zawsze ją lubiliśmy. A moja reakcja na jej obecność spowodowana była jedynie tym, że zwyczajnie nie spodziewałem się jej tutaj.
   Równie zaskoczony byłem, kiedy zauważyłem szeroki uśmiech na twarzy Vanly. A kiedy jeszcze Swift go odwzajemniła, zgłupiałem. No bo jakim cudem one się znają? Nie żeby coś, ale ona jest gwiazdą, a Vanilla… jest Vanillą. Dopiero po skojarzeniu faktów zaczaiłem, że TayTay, o której cały czas nadawała moja towarzyszka, musi być naszą Taylor.
   Jej show było niesamowite. Wszyscy powstawali z krzeseł i rozległy się brawa i wiwatowanie. Dziewczyna z wielkim uśmiechem na twarzy ukłoniła się lekko. Umieściła mikrofon na stojaku i zaczęła mówić.
- A więc… cześć wszystkim. Nazywam się Taylor Swift, mam nadzieję, że mnie kojarzycie. Niektórzy z nas na pewno – tu spojrzała wymownie w stronę Vani – bo wychowywałam się tutaj. Dostałam zaproszenie na tą cudowną uroczystość, jaką jest ślub Marylin i Andrewa. Poprosili mnie, abym dzisiaj grała i śpiewała dla was razem z moim zespołem. Oczywiście nie mogliśmy odmówić, więc na ten tydzień przerwaliśmy Red Tour, aby tu przyjechać. Jestem bardzo szczęśliwa, że mogę teraz stać na tej scenie, zaraz będę śpiewać dla was, muszę się tylko napchać. I tutaj następuje koniec oficjalnej części, idę jeść – zeszła ze sceny, podczas gdy wszyscy parsknęli głośnym śmiechem. Taką ją pamiętałem. Wesołą i skorą do żartów.
   Widząc, że Taylor idzie w jej kierunku, Vani wstała z krzesła i rozłożyła ramiona, w które od razu wpadła Tay.
- Mordo ty moja! – Vanilla uśmiechnęła się szeroko i po chwili jej przyjaciółka zarobiła całusa w policzek. – Nawet nie wiesz, jak strasznie tęskniłam!
- Ja też, kochanie… cieszysz się, że zostaję na ten tydzień z wami?
- Idiotka z ciebie. Ja tu euforię czystą przeżywam! A tak w ogóle gdzie żeś Edzia zgubiła? – Vanly zmieniła temat.
- Został z Meredith. Tylko on wie, jakie porcje żarcia ma jej dawać. Musiałam je zwiększyć, bo się  przyzwyczaiła, że cały czas ją dokarmiasz – zaśmiała się blondynka. – Teraz połyka dwie miski chrupek, zamiast jednej…
- Ty byś ją wygłodziła! Niech się cieszy, że ciocia dba o jej linię…
- Linię? Serio? Wygląda jak poduszka z pierzem – prychnęła Taylor. 
***
nareeeszcie skończyłam.  specjalnie nie zgrałam sobie piosenek na telefon, żeby tylko ten rozdział dla Was dokończyć. przwdziwe poświęcenie, więc doceńcie :D
rozdział pisany głównie przy Enchanted mojej Tay (kochaam to ♥), We Can't Stop Miley, Slow Down Seleny i Everyhing Has Changed Edzia i Tay (a tak przy okazji, teledysk jest meeega swiftaśny <3 *-*) 
a poza tym sama siebie zszokowałam tym rozdziałem. jak już kiedyś wspominałam, wszędzie upycham masę dialogów, a ten rozdział zawiera ich bardzo mało. no i cały rozdział jest napisany z jednej perspektywy :o sama sie sobie zdziwiłam... mam nadzieję, że nie utrudni to Wam czytania...
BARDZO PROSZĘ WSZYSTKICH, KTÓRZY TO CZYTAJĄ O KOMENTARZ POD TYM ROZDZIAŁEM. CHCĘ WIEDZIEĆ, DLA ILU OSÓB TO PISZĘ.
 BARDZO WAS PROSZĘ, TO WAŻNE.
następny rozdział nie wiem kiedy. jutro gram królową jadwigę w przedstawieniu, w środę dodatkowy angielski, a czwartek/piątek wycieczka na roztocze, więc raczej na pewno w przyszłym tygodniu.
koniec ogłoszeń.
miłego czytania! (: 
Koooooooocham Was! xoxoxo
ps. pojawiła się Tay! jakie pierwsze wrażenie na Was zrobiła? piszcie w komentarzach x 

4 komentarze:

  1. dawaj nastepny kofffffffam tego bloga i te opowiadanie pisz daleeeej ;*************************************

    OdpowiedzUsuń
  2. ahahahahahahahaha... Niall... dezodorant... do mamy Muminka (Ty i Twoje gadanie o muminkach...), jak można mieć takie nie-wiadomo-co, zamiast mózgu.? żeby użyć lakieru do włosów...? ahahahahahaha :). nie mogę z tego, po prostu nie mogę... jak sobie wyobraziłam takiego sztywnego Nialla... ahahahahahahaha, o nie... jeszcze mi się zboczuch włączył... bo on był sztywny od pasa w górę, prawda.? :):):).
    o ja... dobra, spokój...
    ufff... skąd ty bierzesz te swoje pomysły, hę.? :). ja też chcę się tam zaopatrywać... też chcę mieć takie sceny.! :) jak na przykład ta z pożarem... matko kochana, tych debili do ludzi nie można wypuszczać. nie w miejsca publiczne... przecież to zagrożenie dla życia ludzkiego jest :). cud, że na ślubie niczego nie podpalili... chociaż ta akcja z obrączkami i czkawką wystarczała za atrakcję wieczoru... jeden ślub więcej nie zniesie. ale wesele to już inna sprawa :).
    czyli ten... akcja po zerwaniu Taylor i Harry'ego.? no dobrze, mogę to przełknąć... ale oni się nie zejdą, prawda...? bo ten... nie, żeby coś... jedna para na opowiadanie wystarczy :). zwłaszcza, że... Lou i gorrrrące myśli... cóż, ta sukienka podgrzewająca jego wyobraźnię... ja tu liczę na chociażby pocałunek. już, teraz, w następnym rozdziale... :). bo romansik musi się rozwijać... :). ale ten Lou i Vanly, ewentualnie Niall i Becky... te dwa najbardziej mnie interesują... :).
    nie spodziewaj się po mnie więcej, gdyż ja nie jestem Tobą i nie umiem pisać takich interesujących komentarzy. swoje zdanie jednakże wyraziłam i... uwielbiam Cię, wiesz.? :). już to chyba mówiłam, ale jeszcze raz nie zaszkodzi :). z niecierpliwością czekam na następny rozdział... mam nadzieję, że szybko się z nim zapoznam :)
    ściskam, całuję, pozdrawiam.! ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, umieram ze śmiechu :D Jesteś fenomenalna.
    Czytam, czytam i będę czytać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Od wczoraj czytam twojego bloga i muszę przyznac, że jest świetny:)
    Podoba mi się twój styl pisania. Dodatkowo ten blog jest inny, taki wyjątkowy gdyż nigdy nie spotkałam się z blogiem gdzie akcja rozgrywa się na wsi. Dlatego też strasznie mnie to zaciekawiło :)

    Niall jest prze ;) No bo jak można pomylic dezodorant z lakierem? Hm?

    Ogólnie rozdział mi się podoba i czekam na kolejny :)

    Buźki :* Weny :)

    OdpowiedzUsuń