12 lipca 2013,
piątek. Jeden dzień do ślubu.
Tym razem już na
wstępie zakomunikowałem, że nie mam zamiaru kisić się w przyczepie. Dlatego to
mnie przypadł teraz ten wielki zaszczyt siedzenia obok Vani.
Trajkotała jak
najęta przez całą drogę. Podejrzewam, że to sprawka Becky. Jej też się zawsze
gęba nie zamyka. A u Vanly to rzadkość, więc jestem prawie pewien, że brunetka
maczała w tym palce.
Cały czas mówiła
o ślubie. Z jej paplaniny wyłapałem nawet TayTay.
Ale za bardzo jej nie słuchałem. Sam byłem pogrążony w głębokim zamyśleniu. Czy
ten cały ślub wypali i w ogóle. Chciałem, żeby było dobrze. Ale nie tylko dla
siebie, przede wszystkim dla Mary i Andrewa. W końcu, ślub (jeśli dobrze pójdzie)
bierze się tylko raz w życiu… więc cała ta ceremonia musi być udana. Obiecałem
sobie, że postaram się niczego nie spieprzyć.
- Jesteśmy – powiedziała w końcu Vani. Odetchnąłem z
ulgą. Następnym razem poproszę ją, żeby
włączyła radio…
Wyszliśmy z
furgonetki, odprawiliśmy tradycyjną już gimnastykę parkingową i władowaliśmy
się do sklepu z wielkim szyldem SUKNIE
ŚLUBNE & GARNITURY. Skierowaliśmy się na dział z garniakami i
zaczęliśmy poszukiwania wraz z Vanillą i jakąś miłą panią, która zaoferowała
nam swoją pomoc. Przetrząsaliśmy każdą półkę i wieszak. Co chwilę wymienialiśmy
się marynarkami, spodniami, kamizelkami i muszkami lub krawatami. Biegaliśmy po
sklepie jak jakieś bezmózgowce, przekrzykując siebie nawzajem i wątpię, żeby to
wyglądało jakoś specjalnie normalnie.
Po dwóch
godzinach każdy z nas miał już swój garnitur. Podeszliśmy do kasy i
zapłaciliśmy za stroje. Zapytana, czy nie kupuje sukienki, Vanly odpowiedziała
Harry’emu, że ma już przygotowaną. Skrzywiła się przy tym straszliwie. Przeczuwałem,
że niezbyt jej się ta kiecka podoba.
- Niech zgadnę, czyżby szanowna Becky maczała w tym swoje
paluszki? – uśmiechnął się Zayn.
- Niestety. Nienawidzę jej – westchnęła głośno.
- Sukienki czy Becky?
- zmarszczyłem brwi.
- Obu, Louis. Obu.
∞
- Hej, Vanilla! – usłyszałam głos Mary w słuchawce. –
Mogłabyś pojechać ze mną na przymiarkę sukni ślubnej?
- Kiedy, gdzie, o której – położyłam sobie komórkę na
ramieniu, przytrzymując ją przy uchu. Musiałam mieć obie ręce wolne, bo
ugniatałam ciasto na... no na ciasto. Becky robiła polewę, mrucząc sobie Hey Stephen pod nosem.
- Dzisiaj, u Gerthy na dwunastą – powiedziała.
- Jasne. Spotkamy się na miejscu?
- Tak. Możesz wziąć ze sobą Becky.
- Na pewno się ucieszy – uśmiechnęłam się głupkowato w
jej stronę, uniosła brwi z zaciekawieniem.
- To do zobaczenia!
- Do zobaczenia, pa! – pożegnałam się z Mary i rzuciłam
telefon Becky. Na jej szczęście, złapała go i położyła na blacie kuchennym obok
siebie. Wzięła w ręce miskę z polewą i odwróciła się w moją stronę, podpierając
łokciami o szafkę.
- Z czego się ucieszę? – spytała.
- O dwunastej jadę na przymiarkę sukni ślubnej z Mary i
będę mogła wziąć cię ze sobą. Możesz czuć się zaszczycona – poinformowałam ją.
- Oczywiście, hrabio. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem,
skaczę z radości – to mówiąc, wyszczerzyła się niczym psychol.
- Jak się tak uśmiechasz, to wyglądasz jak pijany królik
po czołowym zderzeniu z drzewem – stwierdziłam, przekrzywiając głowę w bok i
przyglądając się jej badawczo.
- A spadaj, Sidzie człekokształtny – fuknęła i oblizała
palca, którego przed chwilą wyciapała w masie.
- Masz na myśli tego z Epoki Lodowcowej? – kiwnęła głową.
– Lubię go, fajny jest – wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
∞
- Ruszże się szybciej – mruknęłam, czekając, aż Becky wygramoli
się z furgonetki. Kiedy już to zrobiła, poprawiła portki i weszłyśmy do sklepu.
Mary już na nas
czekała. Przywitała się z nami krótkim przytulasem i poprowadziła w głąb dużego
pomieszczenia, całego obstawionego wieszakami z milionem najróżniejszych sukien
ślubnych. Ja i Gomez przycupnęłyśmy sobie na kremowej kanapie. Podążyłam
wzrokiem za Mary znikającą za bordową kotarą.
Z braku zajęcia,
zaczęłyśmy oglądać białe kreacje. Wymieniałyśmy się uwagami na ich temat i
wskazywałyśmy – naszym zdaniem – najlepsze.
Tam były chyba wszystkie rodzaje i kroje kiecek. Od
przeraźliwie krótkich, po długie, z metrowymi trenami. Falbanki, fiszbiny,
koronki, kokardki, perełki i wszystko, co się da upchać w sukienkę latało mi
przed oczami. Jeszcze chwila, a zaczęłoby mi się kręcić w głowie. Na szczęście,
uratowała mnie Mary, która nagle pojawiła się przed nami, ubrana w śliczne wdzianko. Mimo, że nie było ono jakieś nie wiadomo jak wymyślne, prezentowało się na
niej wspaniale. Dziewczyna miała świetną figurę do takiej sukni.
- Wyglądasz przepięknie – skomentowała Becky, na co ochoczo
przytaknęłam.
- Dziękuję – Mary spłonęła lekkim rumieńcem. –
Poprawialiśmy ją trochę, bo była na mnie za szeroka, ale teraz jest dobrze.
- Andrew normalnie oszaleje, jak cię zobaczy – zaśmiałam
się cicho.
- …a raczej będzie myślał o tym, jakby to z ciebie
zedrzeć – zasugerowała brunetka, za co dostała mocnego kuksańca w bok.
- Ty głupku! – oburzyłam się. – Co ty sobie wyobrażasz…
- O wiele za dużo – mruknęła Mary, uśmiechając się pod
nosem.
- No dokładnie! – pokiwałam energicznie głową. – Ja cię
nauczę posłuszeństwa… i wyłączę telewizor po dwunastej w nocy…
∞
- Ty będziesz niósł obrączki, dobrze? – odezwał się
Andrew. – Vanilla kwiatki… najpierw wejdziemy my – wskazał palcem na mnie i
siebie – a potem dziewczyny. Mary jedzie na koniu…
- …w sukience? – Harry spojrzał na niego jak na idiotę.
- No tak… potem będzie ceremonia – kontynuował Andy – jak
wyjdziemy z kościoła, to chłopaki mogą sypnąć ryżem… z buta idziemy do domu, a
dokładnie do ogrodu, bo tam właśnie
ustawiliśmy już dużą altanę, a w niej stoły, krzesła, miejsce do
tańczenia i podest dla orkiestry… piosenkarza – poprawił się. – Nasze mamy
gotują, będzie przystawka, danie główne, deser, potem świnia pieczona z
jabłkiem w gębie… chyba tyle, nie? No i reszta będzie stać na stołach, owoce,
ciasta, ciasteczka, napoje i takie tam. A, no i najważniejsze – dodał po chwili
namysłu. – Tort. Wielki, trzypiętrowy tort. Nie licząc parteru.
- Tort ma parter? – zdziwiłem się.
- Nie wiem, najprawdopodobniej tak – machnął ręką. –
Wiesz wszystko? – kiwnąłem głową. – Macie już garnitury?
- Tak. Vanilla sukienkę, Becky też. Państwo Spencer też
gotowi. Chyba.
- Cześć wam! – do pokoju wpadł Malik. – Jestem Zayn –
podszedł do Andy’ego i przedstawił się, podając mu rękę.
- Andrew.
- Mamy problem – powiedział od razu Mulat.
- Niall spadł z piętrowego łóżka? – spytałem.
- Nie – zrobił pauzę – chyba nie. Spadł wczoraj, dzisiaj
spał na dole.
- Więc co to za problem? – spytał Andrew.
- Chodzi o to, że chciałbym pojawić się na ślubie z moją
dziewczyną, Perrie. Mogę?
- Myślę, że jedno krzesło więcej nie zrobi różnicy… -
zamyślił się Andy.
- Gdyby było trzeba, wziąłby ją na kolana – rzuciłem,
uśmiechając się do Zayna głupkowato.
- Tsa… ty Vanillę też… - prychnął.
- Już nie żyjesz…
∞
- Wiązankę zrobić dzisiaj, czy jutro? – spytała Vanly,
krzątając się po kuchni.
- A do jutra nie zwiędnie? – rzuciłem.
- Nie powinna. Czekaj… - dopadła szuflady i wyjęła z niej
kartkę i ołówek. – Bukiet będzie z róż, astrów, margaretek, paprotki i jakiegoś
zielska – stuknęła ołówkiem w blat stolika, po czym zanotowała wszystko na
białym papierze. – To idę – chwyciła ją w dłoń i wyszła z domu, zamykając drzwi
z głośnym trzaskiem.
∞
13 lipca 2013,
sobota. Dzień ślubu.
- Cholera, Becky! Nie zdążymy! – jęknęła Vanilla
sześćdziesiąty dziewiąty raz dzisiaj.
- Przymknijże się wreszcie Spencer. Jest dopiero piąta
rano, a ślub jest o dwunastej, więc jaki masz problem? – warknęła, już porządnie zirytowana
brunetka.
Vanly machnęła
ręką z dezaprobatą. Wyłączyła mikser i przelała przed chwilą zrobioną, białą
masę na trzypiętrowy tort (na specjalne zamówienie Andrewa). Rozsmarowała ją
dokładnie specjalnym czymś do rozsmarowywania. Z pomocą Becky włożyła to
wszystko do nagrzanego już piekarnika i pobiegła do naszego pokoju po obrączki.
A my siedzieliśmy i w spokoju przeżuwaliśmy
swoje śniadania, nigdzie się nie spiesząc. Vanilla zrobiła nam dziś szybką
jajecznicę, która i tak była bardzo
dobra. Podejrzewam, że talent kulinarny to Spencerowie mają w genach. Kto wie,
może Gordon Ramsay jest wujkiem ciotki babki syna córki szwagra dziadka kuzyna
siostry brata szwagierki mamy Vanilli? A może to po prostu wina swojskich
jajek… nie mam pojęcia.
- To mówicie, że Mary przyjedzie do kościółka na koniu? –
odezwałem się, popijając herbatę. Louis przytaknął ruchem głowy. – Idziemy go
zobaczyć? – Horanowi zaświeciły się oczka.
- Taaak! – energicznie wstał od stołu i w błyskawicznym
(jak na niego) tempie posprzątał po sobie.
- Tylko niech ten koń przeżyje, Harry… - powiedział Liam.
∞
- Ty chyba do reszty oszalałaś – spojrzałam z kpiną na
Becky, która przedstawiła mi właśnie swoją koncepcję dotyczącą mojego stroju na
ślub. – Po pierwsze, my IDZIEMY, a ja w TYCH butach nawet nie stanę. Po drugie,
ta kiecka jest stanowczo za krótka. Po trzecie, ta kiecka o wiele za dużo
odsłania. Po czwarte, mam okropne plecy, więc odkrywanie ich nie wchodzi w grę.
Po piąte, to jest wiejskie wesele, a nie nowojorska gala rozdania nagród. Po
szóste…
- Wystarczy – przerwała mi. – Pomyśl, jak Taylor się
ucieszy, jak zobaczy, że włożyłaś sukienkę, którą ci kupiła. Pomyśl, jak ja się
ucieszę, jeśli chociaż raz mnie posłuchasz…
- Mowy nie ma – zacisnęłam usta w wąską linię, krzyżując
ręce na piersiach.
- Oj jest, jest. Poza tym, pomost nadal aktualny –
uśmiechnęła się cwaniacko, a we mnie aż zawrzało ze złości. Cholerna Gomez… się mnie uczepiła jak rzep
psiego ogona…
- A co powie pastor? – sięgnęłam po kolejny argument.
- Pastor nie ma nic do gadania – uciął ten natręt. –
Nakładaj i nie dyskutuj – wcisnęła mi w ręce wieszak z sukienką, buty i
biżuterię.
- Kiecka mi się zamoczy – spojrzałam wymownie na moje wilgotne włosy, które niedawno myłam.
- Nie ma ci się co zamoczyć… no idź już – siłą wepchnęła
mnie do łazienki i zatrzasnęła drzwi. Zabiję
ją…
Rozczesałam
włosy i lekko je wyprostowałam. Włożyłam ten diabelski strój i przejrzałam się
w lustrze. Tak, ona zdecydowanie nie
przeżyje. Musiałam złapać się umywalki, żeby nie zaryć łbem o ziemię w tych
butach, które dodały mi ze dwadzieścia centymetrów. Przynajmniej nareszcie nie będę musiała zadzierać głowy, żeby spojrzeć
na któregoś z chłopców. Pociągnęłam rzęsy tuszem (tak, wiem co to jest
mascara), a usta błyszczykiem. Gotowa, chwiejnym krokiem wyszłam z łazienki.
Becky spojrzała
na mnie błyszczącymi paczałkami.
- Wyglądasz nieziemsko – uśmiechnęła się do mnie
promiennie i sama zniknęła w łazience.
Po piętnastu
minutach znudziło mi się czekanie na nią, więc zaczęłam oglądać zdjęcia stojące
na półkach w jej pokoju, chociaż i tak znałam już wszystkie na pamięć. Na
jednym była Becky z rodziną, na następnym mini – Becky, na jeszcze następnym
Becky, TayTay i Vanilla… i tak dalej…
Kiedy zaczęłam
już ziewać, wyszła z łazienki ubrana w kremową (czy jaką tam, nie znam się na
kolorach) sukienkę
. Musiałam przyznać, że prezentowała się świetnie. A co lepsze, w tych
szpilkach wreszcie miała te swoje sto sześćdziesiąt pięć.
- Ej, ale dlaczego moja kiecka odkrywa więcej, niż twoja?
To niesprawiedliwe – fuknęłam.
- Na ciebie Louis musi się gapić, a na mnie nie –
poruszyła brwiami jak jakiś idiota.
- Dostaniesz zaraz – ostrzegłam ją i pokiwałam jej przed
oczami moim palcem wskazującym.
- Chyba ci coś dzwoni – powiedziała nagle. Rzeczywiście,
słychać było wibrację mojego telefonu. Dopadłam go i odebrałam połączenie od
Hazzy.
- Co chcecie? – spytałam od razu.
- Koń nam uciekł – rzucił bez ogródek.
- Że co proszę? To czym ona teraz pojedzie do tego
kościoła, cholera jasna?
- Nogami…
- Ci dam nogami, kurde. Was zostawić z koniem, to od razu
jakieś problemy – mruknęłam. Becky spojrzała na mnie ze zdziwieniem, niemo
pytając, co się stało. Gestem ręki kazałam jej poczekać. – Zadzwoń do Andrewa i
zapytaj, czy mają jeszcze jakiegoś konia…
- Coś jakaś dziwnie spokojna jesteś…
- Milcz – ucięłam ostrzegawczym tonem. Parsknął cichym
śmiechem.
- No już, dzwonię… nie bulwersuj się tak…
Rozłączył się, a
ja rzuciłam telefon na łóżko.
- Koń im uciekł – powiedziałam beznamiętnie.
- Co? – zdziwiła się Becky.
- Gówno w zoo. Przecież mówię – wywróciłam oczami. –
Poszli oglądać tego biednego konia i nie wiem, jak to zrobili, ale go
wypuścili. Teraz Mary najprawdopodobniej nie ma czym jechać na ślub…
- No to fajnie – podsumowała brunetka. – Chodź –
pociągnęła mnie za sobą do wyjścia.
∞
Przebierałyśmy
nogami jak szalone, a było to o tyle trudne, że ja trzymałam w rękach pół
kiecki Mary, plus wszystkie trzy byłyśmy na przeraźliwie wysokich szpilach. I naprawdę,
naprawdę mogliby tu wreszcie zrobić asfaltówkę…
- Nie mogłaś wybrać jakiejś krótkiej kiecki? – wysapałam,
zwracając się do Mary.
- Taka jest ładniejsza – wyjaśniła, nie zwalniając ani
troszeczkę. A ja już ledwo za nią nadążałam.
- Czekajcie, bukiet zgubiłam! – wrzasnęła Becky gdzieś za
nami. Mary nareszcie się zatrzymała. Korzystając z okazji, na chwilę
wyprostowałam tren sukienki, żeby sprawdzić, czy się zbytnio nie pomiął. Na szczęście
był ładny i prościutki.
- Mam – odezwała się Gomez, truchtając w naszym kierunku.
Panna młoda znów przystąpiła do szaleńczego biegu. Ja oczywiście za nią, a
Becky na samym końcu.
Po jakichś
piętnastu minutach zobaczyłyśmy kościół. Gdy wreszcie zatrzymałyśmy się na marmurowych
schodach, miałam wrażenie, że padnę. A ceremonia się nawet jeszcze dobrze nie
zaczęła. Niezły start…
Goście, wraz z
pastorem, Andrewem i Louisem, czekali już tylko na nas. Becky wręczyła Mary
bukiet, opuściła długi welon i otworzyła wielkie, mahoniowe drzwi kościoła, a ja
złapałam za koniec welonu i odetchnęłam głęboko. Powoli i dostojnie weszłyśmy do
środka.
∞
Przestępowałem
nerwowo z nogi na nogę, co chwilę zerkając na zegarek. Andrew i pastor posyłali
mi zniecierpliwione spojrzenia, jakby to ode mnie zależało, kiedy dziewczyny
się pojawią. Spóźniały się już dwadzieścia minut. Zayna, Liama, Nialla i Harry’ego
też nie było widać.
Nagle wszyscy
wstali. Drzwi kościoła otworzyły się. Zza nich wyłoniły się Mary (na której
widok Andy wstrzymał oddech), Becky i Vanilla. Kreacja tej ostatniej
przyprawiała o atak serca. Krótka, czarna sukienka z odkrytymi plecami i
wysokie, czarne szpilki sprawiały, że wyglądała… cholera, wyglądała
niesamowicie seksownie! Im bardziej starałem się na nią nie patrzeć, tym
bardziej mi nie wychodziło. Totalnie przyćmiła wygląd panny młodej.
Weszły na
ołtarz, Mary zajęła miejsce naprzeciw Andrewa, a Vani naprzeciw mnie. Gwałtownie
nabrałem powietrza. Ludzie kochani, nie
możecie włożyć na nią kawałek jakiegoś brzydkiego materiału ? Proszę…
∞
- Wyjmijcie swoje obrączki – zabrzmiał donośny głos
pastora. Włożyłem rękę do kieszeni, mając nadzieję, że tam je zastanę. Niestety,
wymacałem tam tylko swój telefon. sprawdziłem drugą, potem jeszcze tą w marynarce. Nic. Cholera…
- Ja pierdole, Liam je ma! – jęknąłem, dostając nagłęgo olśnienia. Mary i Andy patrzyli
na mnie przerażeni, a Vanilla była bliska wybuchu.
- Gdzie jest Payne? Gdzie są chłopaki, do jasnej cholery?
***
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
NARESZCIE JEST!
z lekkim poślizgiem, ale jest. nawet taki trochę długi.
wydaje mi się, że jest tu strasznie dużo dialogów. jakoś tak wyszło. i strasznie krótkie akapity kurde. no nic, zobaczymy co wy o tym myślicie...
WOW! DZIĘKUJĘ ZA TE 1200 WYŚWIETLEŃ! NO BOSCY JESTEŚCIE PO PROSTU <3
wiem, że co rozdział dziękuję za wyświetlenia, ale to really amejzing, że jest ich TYLE. kocham was normalnie ♥
no nic, więcej nie zanudzam. miłego czytania, do następnego (:
KOCHAM WAS XOXOXO
"pijany królik po czołowym zderzeniu z drzewem"
OdpowiedzUsuńskąd Ty dziewczyno bierzesz takie trksty? Tarzam się ze śmiechu po podłodze dokładnie za każdym razem kiedy czytam kolejne rozdziąły.
ciotki, babki, szwagra ... kurde pogubiłam się ;p
Lou, wpadka ;p
try-trust-him.blogspot.com
Buziaki Sopie
ahahahahahahahahaha :). nie mogę, zwyczajnie nie mogę... skąd Ty bierzesz takie teksty, no skąd.? :). ja tu czytam i chachram się cały czas... mało co z krzesła nie spadłam :0. chyba zaczynam wielbić Twój styl pisania. oficjalnie zostanę Twoją fanką, jeśli Ci to nie przeszkadza... :). ten rozdział... ja nawet nie wiem od czego mam zacząć... Vanly i jej kłopoty ze szpilkami.? znam z autopsji. nienawidzę szpil... jak w ogóle można na tych szczudłach chodzić.? :). podziwiam... :).
OdpowiedzUsuńno i oczywiście, chłopaki musieli odstawić manianę... Lou się pozbył obrączek, chłopaków nie ma. pięknie, po prostu cudowna katastrofa... już widzę jak Vanly dokonuję oficjalnego mordu w kościele :). no aż ciekawa jestem jak z tego wybrną... pisz dalej, muminku.! bo ja tu podskakuję na krześle z niepewności... :)
pozdrawiam.! ;*
http://boy-from-bakery.blogspot.com/
matko, serio chcesz być moją oficjalną fanką? woooow :o to mnie wryło w podłoge... dziękuję dziękuję BARDZO DZIĘKUJĘ <3 no i niby jakim cudem miałabym mieć coś przeciwko? to zaszczyt, że moja idolka jest moją fanką :'3
Usuńz moimi chłopakami jest jak z twoją Louise - gdzie oni, tam kłopoty. więc jakże by mogło się obyć bez fatalnych wpadek w ich wykonaniu, skoro ślub to tak ważna uroczystość? wręcz niewykonalne :) hahahah, miejmy nadzieję, że przeżyją :)
a te teksty... nie podejrzewałam, że kogokolwiek rozśmieszą, a tu proszę... ty sobie z krzesła spadasz... zaskakujecie mnie :o
hahah uwielbiam, jak ktoś mnie nazywa muminek ^^ to takie swiftaśne <3 noo, muminek idzie sie brać za pisanie :)
kocham xoxoxo
tak, naprawdę chcę być Twoją oficjalną fanką. to jak, mogę.? :).
Usuńi rzeczywiście, pomiędzy Twoimi chłopakami, a moją Louise istnieje pewne podobieństwo. jakiś magnes na kłopoty w nich tkwi... ale nie ma, ze coś, to chyba dobrze, bo owocuje to wszystko w setki zabawnych scen :).
i naprawdę mnie rozśmieszają Twoje teksty :). powiedz mi skąd Ty je bierzesz, ja też bym chciała takich używać... :).
no to muminku, do roboty. ja chcę już przeczytać następny rozdzialik o kłopotach chłopaków :). mam nadzieję, że Vanly ich nie pozabija... :)
ściskam mocno :*
oczywiście, że możesz! to wielki zaszczyt kochana : 3 dziękuję <3
Usuńa skąd je biorę? nie wiem. z głowy :) ja z natury jestem dziecko szczęścia. to tak samo wychodzi :D
kocham xoxoxo
Przeczytałam ten rozdział i teraz uznam że przeczytam wszystkie bo to jest boskie. Na prawdę piszesz nie z tej ziemi. Uwielbiam to :D
OdpowiedzUsuńA tak sb to zapraszam Was i Ciebie do mnie dangerous-lover-opowiadanie.blogspot.com :)
dziękuję Ci bardzo x mam nadzieję, że pozostałe rozdziały też Ci się spodobają :3
Usuńkocham xoxoxo