- Co tu się kurna dzieje?
Nie wiem, jakim
cudem tych pięć słów wydostało się z mojego ściśniętego do granic możliwości
gardła. Zamrugałam parokrotnie powiekami łudząc się, że to, co zobaczyłam jest
po prostu jakąś potworną halucynacją. Ale nie. Pijany ojciec naprawdę stał nad
mamą z ze szklaną butelką w ręku i wrzeszczał na nią, nie zważając na naszą
obecność. Wymachiwał niebezpiecznie przedmiotem tuż nad jej głową. A ona biedna
kuliła się tylko bezradnie, próbując w razie czego uniknąć jakichkolwiek ciosów
z jego strony.
Cała nasza piątka
patrzyła na to z niemałym szokiem. Tata nie należał nigdy do osób porywczych i
w jakiś sposób agresywnych. Nawet, gdy był kompletnie nawalony, tak jak teraz.
Znałam go przecież od zawsze, nigdy wcześniej nie odpierdzielał czegoś takiego.
Chłopaki też zdążyli się przekonać, że był on tylko lekko głupkowatym, wesołym
i niestety trochę podupadłym na zdrowiu facetem z łbem na karku. Zawsze
powtarzał, że dopóki będzie żył, ma zamiar ciągle się uśmiechać. I rzeczywiście
– niczym dziecko szczęścia zawsze żartował ze wszystkiego. Gdy dostałam pałę w
szkole, wybuchał głośnym śmiechem twierdząc, że prawdopodobnie za dużo czasu
spędzam z naszą krową, która mój mózg zamienia w łaciaty materiał i to dlatego.
A ja mówiłam, że słoneczko przygrzało i takie pierdoły gada. Ale fajnie było,
bo kto nie chciałby ojca chichrającego się razem ze swoim dzieckiem z
nauczycielki, która oparła się o nieistniejące oparcie fotela i spadła z głośnym
hukiem z taboretu?
Nigdy nie
poznałam tego strasznego oblicza taty. Ba, nie wiedziałam w ogóle, że takowe
istnieje. Lecz niestety, najwyraźniej nie dostałam omamów wzrokowych (o które w
tamtej chwili gorliwie się modliłam), sądząc po reakcjach pozostałej czwórki.
Bylibyśmy stali
tam do rana, z rozdziawionymi gębami i czekali na dalszy rozwój sytuacji, gdyby
nie sekundowy wstrząs, spowodowany głośnym przerywnikiem wrzasków ojca w
postaci plasknięcia i podziałał na nas niczym kubeł zimnej wody. Bo on właśnie
uderzył mamę. Ręką. W twarz. Dzięki Bogu,
że nie butelką… zamilcz, głosie w głowie.
Moje działanie
było czystym impulsem. Podbiegłam do taty, wyrywając mu pustą butelkę z dłoni i
potrząsnęłam nim mocno, nie zważając na szlochające apele mojej mamy.
- Co ty człowieku odpierdalasz? – wrzasnęłam i sekundę
potem złapałam się za policzek, który zapiekł po bliskim spotkaniu z łapą ojca.
- Nie wtrącaj się, gówniaro – wysyczał. Strasznie plątał
mu się język, ale chyba zbytnio mu to nie przeszkadzało.
- Nie pozwolę ci bić mamy, do jasnej cholery – warknęłam
wściekle, próbując wyrwać nadgarstki z jego żelaznego uścisku. – Idź na górę,
ogarnij sie i idź spać – głośny płacz mamy zagłuszył mój własny krzyk, kiedy to
zostałam złapana za włosy i mocno popchnięta na ścianę.
Zacisnęłam
powieki i podniosłam głowę, patrząc na niego z rządzą mordu w oczach. Byłam po
prostu wściekła. Miałam ochotę przywalić mu czymś tępym w łeb, jednak nic
podobnego nie znajdowało się aktualnie w zasięgu moich rąk. Twardym krokiem
ruszyłam w jego kierunku, mając zamiar uszkodzić mu tą jego bezczelną twarz.
Powstrzymały mnie ciepłe dłonie na moich biodrach, a kolejne dwie pary rąk
unieszkodliwiły szarpiącego się ojca.
∞
Głośne krzyki
dochodzące z kuchni przywołały do niej Nialla i Liama. Na początku oboje nie
wiedzieli, co jest grane, jednak widok szamotaniny ojca z córką od razu ich
przebudził. Wszyscy cudownie otrzeźwieliśmy.
- Ja, Niall i Perrie zajmujemy się mamą, Zayn i Harry
tatą, Louis Vanillą – Liam poinstruował nas szybko co i jak.
Momentalnie
doskoczyliśmy na swoje stanowiska,
jeśli można to tak nazwać. Sprawnie złapałem Vanillę za biodra, stanowczym
ruchem przyciągając ją do siebie. Zdawałem sobie sprawę, że ta dziewczyna ma
bardzo dużo siły i mogłaby pijanemu Spencerowi nawet złamać nos, dlatego widząc
jej nagły atak wściekłości, szybko zareagowałem. W tym czasie Horan, Payne i
Edwards zaprowadzili roztrzęsioną panią Rosalię do pokoju na piętrze, a Hazza z
Malikiem zajęli się panem Albertem. Ja… cóż, ja próbowałem w jakiś sposób
załagodzić wybuch Vanilli.
- Zostaw mnie, puść! – krzyczała. – Muszę zrobić coś temu
sukinkotowi!
- Vanilla, to jest twój ojciec – uświadomiłem je ostro,
chwytając za ramiona.
- Nie, to nie jest mój ojciec, do cholery! To jest obcy
człowiek! Mój tata nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
- Spencer, uspokój się – potrząsnąłem nią mocno, patrząc
prosto w jej niebieskie tęczówki. – On jest pijany. Założę się, że jutro nie
będzie pamiętał zupełnie nic…
- Alkohol go kurna nie usprawiedliwia – warknęła.
Nagle wyrwała
się z mojego uścisku, ale ku mojemu zdziwieniu, nie poszła pobić ojca. Ruszyła
w stronę ściany, po której zsunęła się na podłogę i zaczęła płakać. Tak po
prostu, podkuliła kolana pod brodę i wylewała hektolitry łez na swoją sukienkę.
Powiedzieć, że byłem
zdziwiony to za mało. Stałem tam przed nią i gapiłem się na to jak wyje, niczym
skończony idiota. Co jak co, ale Vanilla była ostatnią osobą, którą
podejrzewałbym o tak… Emm, dziewczęce odruchy, jakimi jest na przykład płacz. Chociaż
z drugiej strony, ja też bym chyba podobnie zareagował na taką sytuację, która
jest… no, beznadziejna.
Po chwili
ocknąłem się z rozmyślań i momentalnie znalazłem się przy blondynce. Usiadłem
obok niej, opierając się plecami o zimną ścianę. Spojrzałem w jej kierunku.
Niepewnie, niesiony współczuciem i totalnym impulsem, przysunąłem się bliżej,
by objąć ją i przyciągnąć do siebie. Nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie,
oplotła mnie rękami w pasie, zaciskając palce na mojej marynarce. Uśmiechnąłem
się delikatnie. Wyglądała teraz jak mała, bezbronna dziewczynka.
Nie przejmowałem
się tym, że białą koszulę mam już całą mokrą, w tuszu do rzęs. Chciałem ją
uspokoić, więc szeptałem jej do ucha co mi ślina na język przyniosła. Cały czas
głaskałem ją po plecach i włosach. I chyba pomagało, bo szlochała coraz ciszej,
aż w końcu jedyne co słyszeliśmy, to nasze oddechy i bijące serca.
∞
Stąpałem nerwowo
po pokoju, zerkając na panią Rosalię, płaczącą w ramionach różowowłosej. Perrie
obejmowała ją w pasie, delikatnie gładząc po plecach i gadając jakieś idiotyzmy
na poprawę humoru. Mało to pomagało, bowiem głośnie lamentowanie pani Spencer
cały czas odbijało się echem po pokoju. Liam przeszukiwał okoliczne szafki i
szuflady w poszukiwaniu jakiegoś czegoś na uspokojenie i na sen. Dobrze by było,
gdyby po dniu pełnym wrażeń trochę się kimnęła. W takiej sytuacji najlepiej
zadziałałaby Hydroksyzynka, ale sądząc po działaniach Liama, jeszcze takowej
nie znalazł.
- Pójdę sprawdzić w kuchni – zakomunikował prawie
bezdźwięcznie, po czym ulotnił się z pokoju.
Podszedłem do
łóżka, na którym siedziały Pezz i pani Rosalia. Cichutko klapnąłem sobie na
miejsce obok tej drugiej.
- No niechże się już pani ogarnie – rozkazała Perrie
stanowczym, aczkolwiek łagodnym tonem.
- Ciocia – poprawiła ją mama Vanilli, pociągając nosem. –
Mówcie mi ciociu.
- Dobra pani ciociu, a więc niech się pani ciocia ogarnie
wreszcie – sprostowała różowowłosa, teatralnie wzdychając, czym wywołała
delikatny uśmiech na twarzy cioci Rosalii. – Liam zaraz przyjdzie z
Hydroksyzynką, pani ciocia sobie łyknie, popije wodą i palulu, a jutro będziemy
rozkminiać. Może tak być?
- Może, może – ciocia zachichotała lekko. Naszą
odpowiedzą był w miarę cichy okrzyk radości i piękna piąteczka. – Jesteście
naprawdę niesamowitymi osobami. Potraficie poprawić mi humor, a to bardzo
trudna sztuka.
Perrie milczała
przez chwilę.
- Aww, to było słodkie, pani ciociu – odezwała się
wreszcie. – Bardzo dziękujemy, co nie Niall?
- Tak jest – pokiwałem energicznie głową.
- No, to wszystko sobie wyjaśniliśmy, a teraz pani ciocia
weźmie sobie czyste majteczki, piżamkę i co tam sobie pani ciocia jeszcze życzy
i do łazienki pomyka się przebrać. Pani ciocia sobie tu wróci, Hydroksyzynka w
dłoń i dobranoc – Edwards popchnęła roześmianą ciocię w stronę szafek i po
chwili zniknęła za białymi drzwiami łazienki.
- Fajna kobieta – podsumowała Perrie. Przytaknąłem,
uśmiechając się pod nosem.
- Gdzie pani Rosalia? – do pokoju wszedł Liam, niosąc w
dłoni chyba Hydroksyzynę i szklankę z wodą.
- W kiblu – odparła różowowłosa. – Co z Lou i Vanillą?
- Śpią. Nie wiem jakim cudem, ale śpią. Bez większych
obrażeń.
∞
- Kurna, przestań się pan szarpać! – warknął Harry,
porządnie już wyprowadzony z równowagi. Zresztą mnie też już kończyła się
cierpliwość. Pijany Spencer jest niemożliwy.
Ojciec Vanilli
wił się jak piskorz, wrzeszczał, kopał i wyrywał się. Ledwo co przebrnęliśmy
przez schody. Po drodze nieraz dostaliśmy pięścią w twarz czy brzuch.
Przeklinałem w duchu wszystko, co stawało nam na drodze.
Harry kopniakiem
otworzył te przeklęte drzwi pokoju gościnnego (jedynego wolnego pokoju
gościnnego, drugi zajmowała śpiąca
Becky). Wprowadziliśmy Spencera do pomieszczenia i rzuciliśmy go na łóżko, by
potem jak najszybciej zwiać, uniemożliwiając mu drogę ucieczki. Na szczęście
był tak zalany, iż podejrzewam, że miałby spore trudności z otworzeniem okna,
więc o to też nie musieliśmy się martwić.
Zamknęliśmy
dębowe drzwi na klucz, który wygrzebałem spod dywaniku i oparliśmy się o nie
plecami, ignorując walenie w drewno po drugiej stronie. Westchnąłem ciężko.
- Nie spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy – odezwał się
Harry półgłosem. – Mam wrażenie, jakby cała ta wódka, którą wypiłem, już dawno
ze mnie uleciała. Mogę ci przysiąc, że mam pełną świadomość tego, co aktualnie
robimy.
- Myślę, że na każdego z nas ta sytuacja podziałała
otrzeźwiająco – odparłem. – Jestem strasznie zmęczony i bolą mnie nogi –
dodałem po chwili.
- Mnie też. Chyba idziemy się położyć, co nie? – kiwnąłem
głową i oboje udaliśmy się do naszego pokoju.
∞
Przekręciłam się
na drugi bok i poprawiłam się na swojej poduszce. Wcale nie pasowało mi, że się
obudziłam. Wręcz przeciwnie, miałam zamiar z powrotem zapaść w błogi sen i
obudzić się koło siódmej. Nie później, bo ktoś przecież musiał nakarmić zwierzęta,
co nie?
Bardziej
wtuliłam się w poduszkę, słysząc nad swoim uchem jakieś niezadowolone
mruczenie. Objęłam ją oboma rękami ,
przy okazji naciągając koc pod sam nos. Upajając się przyjemnym, nieznanym mi
zapachem, zaczęłam liczyć owieczki, żeby szybciej zasnąć. Byłam gdzieś około
sto trzynastej, na pograniczu snu, kiedy do moich uszu dobiegł czyjś wrzask.
- Dajcie mi aspirynę!
Zatkałam uszy i
jednocześnie poczułam, jak ktoś obejmuje mnie oboma rękami w talii. Cicho przeklęłam
pod nosem, kiedy krzyki nie ustąpiły.
- Przymknij się, do cholery. Spać próbuję – mruknęłam niezadowolona,
obracając się na brzuch. Już myślałam, że ten natręt da se siana, ale kurde
nie. Musiał drzeć mordę dokładnie wtedy, kiedy zmęczona ja chciała się
zdrzemnąć.
- VAAAAANILLAAAA!!! GDZIE TRZYMACIE ASPIRYNĘ?
Gwałtownie
podniosłam się do pozycji siedzącej. Zbyt gwałtownie. Nie dość, że zakręciło mi
się w głowie, to jeszcze przypierdzieliłam łbem o kant stołu. Cudownie. Otworzyłam
oczy. I od razu tego pożałowałam.
-Co jest? Coś się stało? – zaspany Louis usiadł sobie wygodnie
i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, dostał w łeb stołem, tak jak ja.
- Kur…
- …de.
- Nie to chciałem powiedzieć – stwierdził, pocierając
bolące miejsce dłonią.
- Wiem. Dlatego właśnie dokończyłam za ciebie –
wyjaśniłam, wzruszając ramionami.
- Nie lubię cię.
- Ja ciebie bardziej.
- Zejdź ze mnie.
- To ty wyjmij swoje nogi spod mojego tyłka…
- Jesteś idiotką.
- A ty idiotą.
- No i fajnie.
- I fajnie.
- No weź zejdź, debilko.
- Jak przeprosisz za debilkę, to zejdę.
- Chyba śnisz.
- To nie zejdę, twój wybór.
- Przepraszam, spierdalaj.
- Miły jesteś.
- Wiem.
- Wczoraj się całowaliście – wtrącił Horan, stając
naprzeciwko nas.
- Alkohol – stwierdziliśmy równo z Louisem. Niall zaśmiał
się wesoło.
- Śmiej się głośniej, to mi mózg rozsadzi – warknęła Becky,
wchodząc do kuchni.
- O, przyszła nasza imprezowiczka – zachichotałam,
schodząc z kolan Tomlinsona. Brunetka pokazała mi środkowego palca, na co ja
tylko prychnęłam z rozbawieniem i poszłam przygotowywać umarłym aspirynę.
***
WIEM że znowu sie spóźniłam. kurde, ja to jestem jakiś nie wiem kto. nie mogę wam obiecywać dokładnych terminów na rozdział, bo zawsze i tak sie spóźnię. i to tylko i wyłącznie przez moje lenistwo, matkoo...
ale nie zabijajcie mnie. Bóg mnie już ukarał, uwierzcie. jestem zjarana jak kiełbaska na grillu i to wcale nie jest przyjemne. wcale... nie moge spać w nocy bo plecy pieką jak licho...
ale do rozdziału...
co myślicie?
zaskoczeni?
już od początku planowałam tą akcję, ale nie wydaje mi się, żebym ja opisała jakoś nie wiadomo jak fajnie. mam wrażenie że to wszystko jest zbyt chaotyczne, ale ocena należy do was, więc ja już nic nie mówię...
piszcie w komentarzach, kochani co myślicie :)
CZYTASZ = KOMENTUJESZ <-- REMEMBER!
a no i bardzo bardzo bardzo dziękuję wam za ponad dwa i pół tysiąca wyświetleń!
o matko!
patrzę i sie nie moge nadziwić! jesteście AMEJZING <3
a teraz spadywam, do następnegoo.
całuskii <3
muminek.
ps. zaaktualizowałam zakładkę bohaterowie :) wpadnijcie ^^
Ty marudo, Ty. jak możesz narzekać na TAKI rozdział.? jestem w szoku... po prostu w czystym szoku. nie spodziewałam się takiego obrotu akcji, bo... no sorry, zazwyczaj unika się takich tematów w tego typu opowiadaniach. a tu proszę. podziwiam Vanly. jest silną... (wiesz, że przez ten rozdział straciłam zdolność logicznego myślenia.? nie mogę znaleźć słowa...) i silną dziewczyną, która nie da sobie wejść na głowie. to jak chciała obronić matkę...
OdpowiedzUsuńa ta scena "pod ścianą"... matko kochana, to moja ukochana scena w Twoim opowiadaniu.! jest taka... taka... słowo daję, mam pustkę w głowie. co Ty mi zrobiłaś.? ;). nieeee, po prostu zero logicznego myślenia... rozdział ściął mnie z nóg. po prostu. to Ci powinno wystarczyć :).
i wiesz co jeszcze.? może wcześniej tego nie mówiłam, ale masz świetny styl pisania. taki prostu, naturalny, bez tego... wiesz... no, wzniosłości. uwierz mi, chciałabym tak pisać. tak zwyczajnie, naturalnie. jak Ty. powiesz mi jak Ty to robisz.? :).
no to ten... ja już kończę ten swój wywód, bo normalnie tylko się pogrążam. w głowie jedna wielka pustka. i to Twoja wina... :).
buziaki xx.
przecuuuuuuuudowny! Piszesz wspaniale. Ubóstwiam Cię i zazdroszczę talentu.
OdpowiedzUsuńNajbardziej podoba mi się Louis. Jest taki niezdecydowany. Myśli co innego, robi co innego. Aww *.*
Dodaję do obserwowanych.
Miałabyś czas zajrzeć na mojego bloga? Zaczynam i osoby, które wyrażą swoje zdanie są potrzebne, aby dodać mi otuchy i trochę wsparcia. Miłobybyło gdybyś poświęciła choć trochę czasu : )
OdpowiedzUsuńniewierne-uczucia.blogspot.com
jasne, postaram się wpaść w wolnej chwili xx
UsuńHeeeeeeeeej :)
OdpowiedzUsuńDotarłam i ja, wybacz, że dopiero teraz ale brak czasu mnie dopadł...
Kocham sprzeczki Val i Lou *-* jak ich zeswatasz to się chyba pozabijają ;p
Ale nie dopuść do tego, niech żyją :DDD
try-trust-him.blogspot.com
Buśka ;)
PS. Dziś krótko, bo dorwałam się do komputera w pracy, a szef zaraz wróci.