piątek, 30 sierpnia 2013

13. “Pasujecie do siebie jak kibel i Domestos”

Ten specjalny, bo TSZYNASTY rozdział, dedykuję moim skarbom: Ani, Zuzi, Gosi, Pauli, Iwonce, Adajli, Julce i Ani. Kocham was bardzo, bardzo mocno. Dziękuję, że jesteście <13
***
 
   Całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, z pleców na brzuch, zaciskałam powieki jak najmocniej, ale i tak niewiele to dało. Próbowałam nawet liczyć owce, które potem zamieniłam na świnki i dorobiłam im twarz Louisa, ale gdzie tam. Po trzysta trzynastej Louświni dałam se spokój. Cierpliwość to nie jest moja mocna strona, niestety.
   Przez większość czasu tępo wpatrywałam się w biały sufit mojego pokoju, który aktualnie miał kolor złota, dzięki latarni stojącej niedaleko mojego okna, dającej delikatne, żółte światło. Myślałam o najgłupszych rzeczach, a potem zamartwiałam się, że mi już odbija na starość. No bo nie sądzę, żeby rozmyślanie o ogórkach o trzeciej w nocy należało do normalnych rzeczy.
   Odetchnęłam z ulgą, kiedy mój budzik pokazał godzinę 5:07. Wygrzebałam się spod kołdry i poczłapałam do okna. Osunęłam zasłony. Słońce już przygrzewało, więc zapowiadał się upał. A to źle, bo miałam w planach wykosić w polu, a potem oberwać maliny. Podreptałam do łazienki, żeby odprawić poranną toaletę i dziesięć minut później zjawiłam się z powrotem w pokoju. Westchnęłam, wciągając na tyłek jedne z najgorszych portek, jakie miałam. Trzeba działać zapobiegawczo, musiałam włożyć na siebie coś, co będzie mogło zaliczyć bliskie spotkanie z trawą, paliwem do kosiarki i prawdopodobnie smarem.
   Koszulę do malin miałam na kanapie, więc zarzuciłam na siebie biały podkoszulek i zbiegłam na dół po schodach. Po drodze sprawdziłam kieszenie spodni. Znalazłam tam fistaszka. Postanowiłam zostawić go sobie na później.
   Zaabsorbowana nowym znaleziskiem wpadłam na coś… dużego. Albo raczej na kogoś. Podniosłam głowę i napotkałam parę niebieskich tęczówek.
- Dzień dobry – powiedział, robiąc krok w tył.
- Dzień dobry Louis – mruknęłam. – Co się stało, że widzę cię o tej porze żywego? No chyba, że lunatykujesz.
- Mógłbym cię spytać o to samo – stwierdził.
- Nie mogłam spać.
- Nie mogłem spać – padło jednocześnie.
- Mam deja vu – westchnęłam, przypominając sobie naszą wymianę zdań przed weselem Andy’ego i Mary.
   Louis wzruszył jedynie ramionami. Nie widząc potrzeby rozwijania naszej interesującej konwersacji, wyminęłam go, idąc w stronę salonu. Zrobił to samo i usiadł na kanapie, szukając pilota wokół siebie. Przewróciłam oczami, widząc, że ma go obok prawej ręki.
- Po prawej, pacanie – westchnęłam.
- O, dzięki – ucieszył się, chwytając go w dłoń i włączył telewizor. Na Animal Planet. Program o bawołach. Okej.
   Przerzuciłam przez głowę moją słit piżamkę i chwyciłam niebieską koszulę. Włożyłam ją na siebie i zajęłam się zapinaniem guzików od dołu. Przy okazji zauważyłam, że Louis cały czas mi się przygląda. Uśmiechnęłam się pod nosem. Myślał, że nie widzę. Nie jestem aż taka ślepa, jak on myśli, że jestem.
- Zostaw ten ostatni guzik. Rozpięty wygląda lepiej.
   Popatrzyłam na niego z rozbawieniem, specjalnie dopinając koszulę pod samą szyję.
- Ups, za późno – niewinnie wzruszyłam ramionami. – Jeśli ci tak na tym zależy, to sam mi go rozepnij – uśmiechnęłam się zadziornie w jego stronę.
   Czułam narastającą panikę, kiedy leniwie podniósł się z miejsca i wolno ruszył w moją stronę. Jeden jego krok w przód równał z się z moim w tył. Zaklęłam cicho, kiedy plecami dotknęłam zimnej ściany. To się nazywa pułapka.
   Louis znalazł się już na tyle blisko, że mogłam dotknąć jego umięśnionego torsu bez zbędnego nadwyrężania ręki. Nie skorzystałam jednak z tej ekstra okazji. Stałam po prostu jak słup soli, uporczywie wgapiając się w jego piękne oczy, jednocześnie próbując odnaleźć w nich plan jego dalszego działania. Na próżno, niestety.
   Delikatnie pochylił się w moją stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Niespiesznie ujął najwyższy z guzików mojej koszuli w dwa palce, by po chwili subtelnie go rozpiąć. Gwałtownie wstrzymałam powietrze, kiedy opuszkiem kciuka przejechał po skórze mojego obojczyka. Powoli przysunął swoją twarz do mojej, by prawie niewyczuwalnie dotknąć ustami mojego policzka. Parę sekund później pochylił się jeszcze niżej, zatrzymując wzrok na mojej szyi. Ostrożnie musnął ciepłymi wargami jej skórę i spojrzał mi w oczy, oczekując… dokładnie nie wiem czego. Prawdopodobnie pozwolenia na dalsze działanie lub odrzucenia. Jakiejkolwiek reakcji. Której się nie doczekał, gdyż zwyczajnie nie mogłam się ruszyć. Jak sparaliżowana śledziłam każdy jego gest.
   Ponownie dotknął ustami mojej szyi. Tym razem pewniej, aczkolwiek nie brutalnie. Składał mokre pocałunki wzdłuż linii mojej szczęki i na całej powierzchni szyi. Nie odsunęłam się (zresztą i tak nie miałabym jak). Skłamałabym mówiąc, że to nie było przyjemne. Bo było. Chłopak, a dokładniej jego działania wobec mnie, doprowadzały mnie do szaleństwa i chociaż wcale nie chciałam tak reagować, nie miałam wyboru.
   Nawet nie zdążyłam w spokoju przetrawić jego aktualnych ruchów, kiedy podniósł głowę i przycisnął swoje malinowe wargi do moich. Podejrzewam, że zrobił to między innymi dlatego, żeby odwrócić moją uwagę od jego palców, sprawnie odpinających kolejny z guzików koszuli, w którą byłam ubrana. Zdecydowanie mu się udało. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zatraciłam się w tym pocałunku aż za bardzo. W sumie on chyba też, ze względu na to, z jakim zaangażowaniem pieścił moje podniebienie koniuszkiem języka.
   To było… kurcze, cholernie niepoprawne, niedozwolone, niewłaściwe i totalnie niepasujące do naszej zawiłej relacji. Ale też kurewsko przyjemne i chyba to właśnie górowało nad wszystkim innym. No bo ja nawet nie wiedziałam, jak go nazwać. Kumplem, kolegą, przyjacielem, wrogiem? Kochankiem?
   Całkiem nieświadomie odnalazłam dłońmi jego kark, by po chwili wpleść palce w jego brązową czuprynę. Wyłapałam lekki uśmiech, którym obdarzył mnie pomiędzy pocałunkami. Kilka minut potem oderwał swoje usta od moich, żeby się nie zapowietrzyć. Ja też musiałam wziąć parę głębszych oddechów, bo miałam nieodparte wrażenie, że powietrze w pokoju zrobiło się dwa razy gęstsze niż zazwyczaj.
   Przyjemny prąd przeszedł przez moje ciało, kiedy nasze oczy się spotkały. Kolana ugięły mi się pod ciężarem przenikliwego spojrzenia lazurowych tęczówek. Zamrugałam kilkakrotnie, na co on uśmiechnął się zawadiacko i kolejny już  raz rozpoczął wędrówkę ustami po odkrytej skórze mojej szyi, tym razem również dekoltu, do którego wcześniej zyskał dostęp. Westchnęłam cicho, co oczywiście nie uszło jego uwadze, bo mocniej przycisnął mnie do siebie. Nie protestowałam. Było mi dobrze i miałam szczerą ochotę prosić, żeby ani na chwilę nie przestawał.
   Miałam wrażenie, że na przemian zmienia miejsca pocałunków, bo po… jakimś czasie znowu poczułam smak jego warg na swoich. I znowu się zatraciłam. Kompletnie.
- Awwwwwwww! – nagle usłyszeliśmy czyjś rozbawiony głos. Momentalnie odskoczyliśmy od siebie.
- Zaczynam was shippować. – ciągnął Styles, niezrażony naszymi morderczymi spojrzeniami. – Vouis… to brzmi fajnie, co nie? – wyszczerzył się. –  Ja wam mówię, będzie z was kiedyś para idealna. Pasujecie do siebie jak kibel i Domestos! – zawołał entuzjastycznie. Louis przejechał sobie ręką po twarzy.
- Kibel? I Domestos? Serio? – spojrzał na kudłatego jak na idiotę.
- A czemu nie? To przecież świetne porównanie jest – Harry wzruszył ramionami. W czasie ich krótkiej konwersacji zdążyłam pozapinać guziki mojej koszuli. Podeszłam do loczka, kładąc mu rękę na ramieniu.
- Lecz się Styles – rzekłam i skierowałam się w stronę drzwi. Odprowadził mnie jego szaleńczy rechot. To je Harold, tego nie ogarniesz…
- Dzieciaczki! – wesoły głos pani Rosalii rozniósł się po kuchni.
- Jesteśmy dorośli – burknęła Becky.
- Tak, i ty masz w tym momencie najwięcej do powiedzenia – prychnęła kobieta, kładąc swoją torbę na podłodze. Usiadła na krześle i wlepiła w nas swój wzrok. – Masz osiemnaście lat, a wzrostem przypominasz krasnala ogrodowego – dodała, spoglądając na zirytowaną brunetkę. Wszyscy parsknęliśmy śmiechem.
- Nieprawda – mruknęła Gomez, a jej policzki przybrały kolor dojrzałego pomidora.
- Tak, wmawiaj sobie – pani Rosalia zachichotała cicho. – A wracając do tematu dzieciaczków…
- …dorosłych ludzi…
- …z nikłym wzrostem… zapomniałam zrobić zakupy, jak wracałam z Oxfordu. Dziwne, co nie? Najwidoczniej skleroza mnie dopada na starość… no, w każdym razie nie chce mi się już jechać do sklepu i tak sobie pomyślałam, że ktoś z was by mógł to zrobić za mnie. Są chętni? – przeleciała wzorkiem po zgromadzonych.
- Ja mogę jechać – odezwałem się, dopijając swoją herbatę.
- Ostatecznie ja też, chociaż powinnam być wredna i się obrazić za tego krasnala – Becky podniosła się z miejsca i podsunęła za sobą krzesło.
 - Jakaś ty łaskawa – stwierdziła pani Spencer, przewracając oczami. Fajna kobieta.
- To gdzie jedziemy? Prowadź – powiedziałem, kiedy wraz z Becky wsiedliśmy do furgonetki.
- Do sklepu – zachichotała, zapinając pas. Zrobiłem to samo i odpaliłem auto. – Jedź cały czas prosto, potem przy skrzyżowaniu skręć w lewo , potem w prawo, prosto, w prawo i jest sklep.
- Jeszcze raz, trzy razy wolniej…
- Oj jedź, wyjdzie po drodze – machnęła ręką.
   Ja i Harry siedzieliśmy rozwaleni na kanapie i rzucaliśmy się piłeczką kauczukową. Nie próbujcie tego w domu, dwa razy dostałem w nos i nie polecam. Oczywiście mu oddałem, tylko trochę mocniej, wnioskując po pięknej, fioletowej obwódce wokół jego lewego oka. Swoją drogą, nawet mu pasuje. Fiolet całkiem nieźle prezentuje się z zielenią.
- Cooooooo robimyyyyy – jęknął, przykładając sobie masło do opuchlizny. Wzruszyłem ramionami. – Na dzisiaj mam dosyć wszelakich piłek, karty gdzieś zgubiłem, a pilot jest za daleko…
- Racja – mruknąłem, przybierając myślący wyraz twarzy. – Możemy trochę poplotkować. – stwierdziłem po chwili, szczerząc się do niego zachęcająco. – Co ty na to, Harriet?
- Spoko Lia, nawet mam parę gorących newsów – loczek podniósł się do pozycji bardziej siedzącej, niż wcześniej i przysunął się bliżej mnie, ręką dając znak, żebym zrobił to samo. Nadstawiłem ucho zaciekawiony. – Romansik Vouisa się rozwija – zachichotał wesoło.
- Kogo? – zdziwiłem się.
- Vouisa. Louisa i Vanilli, geniuszu. Dzisiaj rano się całowali! – zatarł ręce uśmiechając się szeroko. – A co najlepsze, nie byli ani na haju, ani pijani! Chyba – dodał po chwili, trochę ciszej. Pokiwałem głową ze zrozumieniem.
- No to fajnie – podsumowałem. – Pasują do siebie.
- Dokładnie! Od dzisiaj jestem Vouis Shipper – zachichotał.
- Co wam tak wesoło? – do salonu wszedł Niall i usiadł pomiędzy nami.
- Bo my jesteśmy dzieci szczęścia – wyjaśnił Harry.
- Payne, Vanilla jest w polu i ciocia Rosalia kazała nam do niej pojechać i jej pomóc – Horan zwrócił się do mnie.
- Co będziemy robić? – zapytałem.
- Rwać maliny. Ciocia powiedziała, żebyśmy wzięli wózek z komórki, ze cztery łubianki i dwa paski. I mamy się ubrać w koszule z długim rękawem, bo podobno maliny strasznie drapią.
- Okej, to idziemy się przebrać i po wózek – zarządziłem. – Harry, jedziesz z nami?
- Nie chce mi się – ziewnął. – A poza tym nie mam zamiaru trzymać tego masła przez całą drogę…
- Szybciej, szybciej! – darłem się jak szalony do zmordowanego Liama, który ciągnął wózek z łubiankami i mną.
- Weź ty się już zamknij – mruknął zirytowany. – Chciałeś jechać na wózku to siedź cicho.
- No dobra już, dobra… bez bulwersu, mój drogi – wyszczerzyłem się.
   Nie wiem, skąd u mnie tak radosny nastrój. Może to dlatego, że ciocia Rosalia upiekła szarlotkę i ja jako pierwszy spróbowałem tych pyszności? Pewnie tak. Zdecydowanie szarlotka to to, co Horany lubią najbardziej.
   Payne produkował się przede mną, ciągnąc ten nieszczęsny (dla niego) wózek, a ja siedziałem sobie z bananem na twarzy i podziwiałem wiejskie krajobrazy. Wiadomo, zboże, chwasty i takie tam. Pogoda była bardzo ładna, nawet za bardzo, więc dosłownie kisiłem się w tej głupiej koszuli. Co jak co, ale noszenie długiego rękawa, gdy na dworze jest powyżej trzydziestu stopni nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie.
   W oddali zobaczyłem trzy rządki czegoś zielono – różowego, prawdopodobnie malin, traktor i usłyszałem warkot jakiegoś urządzenia. Gdy podjechaliśmy bliżej, okazało się, że Vanly kosi trawę pomiędzy krzakami. Trawa latała na wszystkie strony, więc dziewczyna prezentowała się iście zielono.
- Jesteśmy. Wysiadka, Niall. – zakomunikował Liam. Posłusznie zbliżyłem się do tylnej krawędzi wózka.
- Nie tą stro…
   Nie zdążył dokończyć, bo pod wpływem mojego ciężaru wózek dachował, a ja razem z nim. Nie dość, że zostałem przygnieciony przez łubianki, to jeszcze zarobiłem w łeb paskiem.
- Ałć? – jedno oko Liama pojawiło się w szparze między trawą a wózkiem.
- No ałć! – fuknąłem, pocierając bolącą głowę ręką. – Może byś zdjął ze mnie to cholerstwo?
   Payne uwolnił mnie z objęć wózka i łubianek, a ja stanąłem na własnych nogach, posyłając nienawistne spojrzenie temu podłemu urządzeniu. Liam parsknął śmiechem.
- Czekamy, aż Vanilla wykosi ten rząd, czy idziemy rwać? – spytał.
- Czekamy. Muszę ochłonąć po tym traumatycznym przeżyciu.
- Jasna cholera, Becky! Zabiję cię – jęknąłem.
- Czyli teraz to wszystko moja wina? – spojrzała na mnie oskarżycielsko. – Było tyle miejsc parkingowych Malik, ale ty musiałeś oczywiście stanąć obok tego słupa! Skąd miałam wiedzieć, że tam jest butelka?
- Mogłaś się domyślić – burknąłem. Zatrzymałem się w pół kroku i opadłem na żużel, ciężko dysząc. – Nie damy rady! – krzyknąłem z rozpaczą.
- Wiem, że nie damy! Mogłeś wziąć telefon ze sobą – stwierdziła. – Zadzwonilibyśmy po Vanillę, przyjechałaby traktorem i po sprawie. Ale nie, jak trzeba to ty nigdy nic nie masz przy sobie! Portfela nie, telefonu nie, sprawdź, czy mózg wziąłeś!
- Spadaj, Gomez – fuknąłem. – Ty też mogłaś coś wziąć.
- Dobra, nie kłóćmy się – westchnęła głośno. – Podsumujmy wszystko: pojechaliśmy do sklepu, na parkingu okazało się, że żadne z nas nie wzięło ze sobą kasy, chcieliśmy wyjechać, ale najechaliśmy na stłuczoną butelkę i przebiliśmy przednią oponę, przy okazji jeszcze zaliczając zderzakiem słupa. Nie mamy telefonów, a sami nie dopchamy tego rzęcha do domu. Czyli mamy problem, ale za Chiny nie wiemy jak go rozwiązać.
   Przytaknąłem zrezygnowany, wycierając pot z czoła. To się nazywa talent, wpakować się w takie gówno. Postanowiłem włączyć  intensywne myślenie i znaleźć jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Możemy poczekać tu do wieczora, prędzej czy później zorientują się, że nas nie ma… Albo…
- WIEM! – krzyknąłem nagle, sprawiając, że Becky podskoczyła w miejscu przestraszona. – Pobiegniesz do domu po pomoc, a ja tu zostanę z samochodem. Co ty na ten projekt?
- Dlaczego ja mam się męczyć tyle kilosów? Jestem dziewczyną!
- Jeden kilometr, wielkie mi halo – przewróciłem oczami. – Idź, nie marudź.
- Nie lubię cię Malik – mruknęła na odchodne, pokazując mi język.
- I vice versa Gomez! – posłałem jej promienny uśmiech. No to teraz trzeba czekać…

***
zabijcie mnie śmiało. za to, że kazałam wam tyle czekać na TO COŚ.
załamka totalna. z Vouisem męczyłam się straszliwie, bo chociaż dokładnie wiedziałam, co mam napisać, nie potrafiłam ubrać tego w słowa. pomysły na golasa latały xd
ale wreszcie jest, dupny ale jest.
komentujcie, wbijajcie, pytajcie w zakładce pytania, do wyboru do koloru.
no nic, zostawiam was z tym czymś.
do zobaczenia przy następnym!
kocham was xx
całuski <13
muminek.

6 komentarzy:

  1. Wow! Nie wiem co mam napisać. To zacznę od początku: od razu na wstępie rozwaliłaś mnie Louświnkami haha :^) a TA scena z Lou i Vani wow! zaskoczyłaś mnie! Harry jest prze: "pasujecie do siebie jak kibel i domestos" myślałam, że z krzesła spadne ;) Biedny Niall ;( on to ma pecha. I jeszcze Becky i Zayn-dżentelmen, dobrze, że to tylko kilometr bo byłoby nie fajnie ;0
    Rozdział jak zawsze prześmieszny i wspaniały! ;)
    A na koniec oświadczam, że zostałam Vouis shipper! :) Buziaczki ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ooooooo.
    oooooo.
    ooooo.
    oooo.
    ooo.
    oo.
    o.
    ten początek...
    Louis i Vanly...
    NA TO CZEKAŁAM.!!
    nareszcie, nareszcie, nareszcie.! :).
    to było GENIALNE xx.
    tylko kurczę Styles musiał się wpierdzielić... on nie ma nic do roboty o 5 nad ranem, czy jak.? musi po chałupie łazić i biednych zakochańców rozganiać.? ja tu chciałam coś dalej, a tu o... Harry. nie żeby coś, ale niech on lepiej siedzi na tyłku w swoim pokoju i nigdzie nie łazi. Lou i Vanly powinni się całować w spokoju xx. a nóż widelec dojdzie do czegoś więcej... na to czekam.! xx.
    no to ten... sorry, że krótko, ale jestem padnięta. łącznie w tym tygodniu spałam jakieś 10 godzin i jestem jak zombie... to ten...
    do następnego.!
    nie każ mi tylko czekać xx.
    i może jakiś Harry bez ubrania.? xx.
    buziaki xx.
    http://boy-from-bakery.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS: oczywiście zapomniałam...
      dlaczego Harry zawsze musi obrywać.? i spada z wozu i dostaje łobiankami... to nie fair... nie rań go w ten sposób xx.
      chyba, że wiesz... ruda pielęgniarka... to to mogę przyjąć xx.
      buziaki xx.

      Usuń
    2. hahaha liczyłam na taką reakcję... ale jak wiesz, u mnie zawsze muszą się zdarzyć jakieś komplikacje... powinnaś się już przyzwyczaić :D
      Harry? jaki Harry obrywa? weź ty może serio idź się wyśpij, bo majaczysz... przeczytaj jeszcze raz, Lou... :D
      Hazza bez ubrania powiadasz? da się zrobić! i rudą, niekoniecznie pielęgniarkę też mogę załatwić...
      całuski <13
      muminek.

      Usuń
    3. jeju, byłam święcie przekonana, że to był Harry. a dwa razy czytałam... dopiero za trzecim zorientowałam się, że to biedny Niall. bo to Niall, prawda.? nic nie pokręciłam.? xx.
      Harry bez ubrania, TAAAAAAK.! xx. czekam, czekam, czekam xx.

      Usuń
  3. Jezuu... dopiero teraz komentuję.... NIE MOGĘ SOBIE TEGO ZA NIC W ŚWIECIE DAROWAĆ.
    JAK ZWYKLE ŚWIETNY I DZIĘKUJEEE ZA DEDYK ♥
    WIEDZ ŻE ADAJLA CIĘ KOCHA ^__^ ♥
    rozdział więc jest aeshdbsdhbsdfhbsdf
    a właśnie
    ...
    ...
    ...
    ...
    HARRYYYYYYY TO CO SHIPPUJEMY RAZEM VOUISA?! ♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń